Informacje

Znajdziecie nas także na: FANFICTION.NET oraz FACEBOOKu.

piątek, 20 listopada 2015

Rozdział 7. ALL THE BEST COWBOYS HAVE MUMMY ISSUES



 Witamy!
Dzisiaj nie mamy nic ciekawego Wam do opowiedzenia, zatem od razu zapraszamy na nowy rozdział! TYLKO PROSIMY KOMENTOWAĆ! JEŚLI NIE BĘDZIECIE KOMENTOWAĆ, TO RZUCIMY NA WAS AVADĘ! A PÓŹNIEJ ZAMIENIMY WAS W PANSY PARKINSON!

Smacznego!



Następnego dnia rano prawie wszyscy Gryfoni oraz dwóch Ślizgonów – w zasadzie to jeden, bo stan drugiego należałoby określić jako „wiecznie nietrzeźwy” - obudziło się na kacu. Impreza trwała do wczesnych godzin porannych, jednak jako, że miał jeszcze nadejść piątek, za narzekaniem, kwękaniem i marudzeniem Hermiony, w końcu postanowili zakończyć przyjęcie.
- Gdzie ja jestem? – mruknęła Judith, podnosząc się na łokciu z łóżka. Miała w ustach posmak starego trolla i miała wrażenie, że w jej głowie odbywa się koncert Fatalnych Jędz. Spojrzała pod kołdrę i odkryła, że jest nago. – Kurwa, znowu – mruknęła. Zebrała się na odwagę i odwróciła się, aby zobaczyć, kto z nią leży. Błagam, tylko nie jakiś nauczyciel! – pomyślała w duchu. Jednak koło niej leżał nie kto inny, jak Draco Malfoy we własnej osobie. Nie spał, ale za to uśmiechał się głupkowato.
- Jaki byłem? – zapytał się z podnieceniem w głosie. – Dobry, świetny czy wspaniały?
- Muszę ci pogratulować, wczoraj byłaś całkiem normalna – stwierdził Fred, kiedy obudzili się wraz z Sophie na samym środku boiska do Quidditcha.
- Starałam się – odparła dziewczyna. – Co my tu robimy? – spytała, rozglądając się wokół.
- Chciałaś nauczyć się latać na miotle.
- Ja? – Zdziwiła się dziewczyna. – Bez majtek i spodni?
- Nie powiedziałem na jakiej miotle!
Zabini - jako jedyny wyćwiczony w piciu - obudził się rano rześki i wypoczęty. Co prawda nie w swoim łóżku, jednak w Hogwarcie. Co prawda  w dormitorium, jednak nie w tym należącym do swojego Domu. Przeciągnął się rozkosznie na łóżku i przytulił do pleców chłopaka, z którym spał.
- Wstawaj, pszczółko – szepnął mu do ucha. – Słońce już wstało.
Spod kołdry wychyliła się ruda czupryna – tylko po to, by nagle zerwać się z łóżka. Ron Weasley stał tak jak go natura stworzyła, próbując nieporadnie okryć się prześcieradłem.
- Zaczynam naprawdę lubić twoją rodzinę! – Zaśmiał się Zabini.
- Ja… Ja… Nie… - zaczął dukać Weasley.
- Mam na imię Blaise, jakbyś zapomniał – powiedział Zabini – ale nie powinieneś, bo wiele razy krzyczałeś moje imię tej nocy – dodał, a Ron Weasley zapiszczał tak, jakby właśnie zobaczył pająka.

Sophie nurtowała jeszcze jedna sprawa! Wzięła głęboki oddech i spytała, siląc się na obojętny ton głosu:
- To jesteśmy parą?  
- Nie przeginaj, na okresie próbnym – odparł beztrosko Fred, pogwizdując. Meyers popatrzyła w bok. Nienawidziła przepraszać! A jeszcze bardziej nie znosiła udawać, że jest jej przykro! Jednak nie mogła przecież pozwolić, żeby jej pierwszy prawie chłopak nie stał się jej chłopakiem!
- Przepraszam, czasami nie myślę nad tym, co plotę. Ale ten pomysł ze sklepem jest naprawdę fantastyczny – zaczęła mówić bez przekonania w głosie. – I wcale nie uważam, że jesteś biedakiem. Myślę, że jesteś naprawdę… Wspaniały – dodała ciszej, ale tym razem zabrzmiała szczerze. Fred przystanął na chwilę i popatrzył się na nią krzywo.
- Nie musisz mi wchodzić bez mydła do… – mruknął, ale ugryzł się w język. – Jesteś wredna, bezczelna, zarozumiała i masz naprawdę dziwaczne pomysły – wytknął jej.
-  Ty też! – zawołała Sophie, mrużąc oczy. Fred zaśmiał się i odszedł kawałek dalej.
-  W sumie… To prawda! – przyznał po chwili. – Znajdź mi trzydzieści ofiar… Ochotników do testowania produktów, a wtedy zapomnę o tym, jaka byłaś okropna. A i każdy produkt opiszesz w swojej gazecie na przynajmniej stronę! – dodał wrednie.
- Hmm… A ile ich jest?
- Sto? Dwieście? A może trzysta? Nigdy nie miałem pamięci do liczb! – odparł teatralnie Fred, przepuszczając ją w przejściu do Gryffindoru.
- Byłeś zajebisty, Draco, słyszałem cię całą noc! – powiedział kpiąco Theodor, po czym wstał i wyszedł z dormitorium, trzaskając drzwiami.
- To jak Judith? – dopytywał się dalej Malfoy.
- Ja… Byłeś ok… - odparła, wstydząc się przyznać, że nic nie pamięta. 
Blaise Zabini wkroczył do dormitorium, wesoło pogwizdując.
- Jak tam, misie? Pewnie przyszliście pijani i poszliście spać? Amatorstwo!
- Wcale nie, zaliczyłem! – powiedział dumnie Malfoy.
- Czy to prawda? – Blaise uniósł brwi do góry.
Judith wzruszyła ramionami.
- A, ja przeleciałem Rona Weasleya, jakbyście byli ciekawi! – zawołał Zabini.- I potrzebuję kawy!

Skacowani uczniowie ruszyli na pierwsze zajęcia, jakimi były eliksiry, co u większości wywołało jeszcze większy ból głowy. Jedyną podekscytowaną osobą była Sophie.
- Wróciłam do Hogwartu! Najcudowniejszy dzień w moim życiu! – zawołała dziewczyna, skacząc z podniecenia.
- Wywalili cię na tydzień, powinnaś się cieszyć, miałaś wolne – mruknęła Judith, zakładając ciemne okulary na twarz.
- To nie były wakacje – odpowiedziała zimno Meyers i postanowiła sobie, że NIKT NIGDY NIE DOWIE SIĘ, co się działo podczas tego tygodnia. Otrzęsła się ze złych wspomnień. – Dobra, nieważne! Szkoda tylko, że nie mam swojej różdżki.
Uczniowie weszli do sali z grobowymi minami, lecz coś im nie pasowało. Zabini pociągnął mocno nosem i powiedział:
- Ktoś tu uprawiał seks!
Nagle coś uderzyło w biurko Snape’a, które podskoczyło na kilka centymetrów, a po chwili spod niego wyszedł sam profesor eliksirów. Wszyscy zrobili zdziwione miny, jednak kiedy spod biurka wyszła bura kotka, dumnie krocząc przez sale, wszyscy zamarli.
- Ja rozumiem wiele – mruknął Blaise. – Ale żeby koty…?!
- Muszę ukryć moje maleństwa!  - zawołała Judith i wybiegła z sali, rzucając po drodze Snape’owi spojrzenie pełne wyrzutu.
Cóż, maj był miesiącem, w którym wszyscy już musieli uczyć się do SUMów – odejście Umbridge nie za bardzo wstrząsnęło Hogwartem. Bliźniacy Weasley znaleźli aż pięćdziesięciu ochotników do przetestowania swoich patentów i żaden z nich nie umarł! W „Nowinach Hogwartu” pojawiło się tyle informacji o ich sklepie, że mogli liczyć na naprawdę dużą klientelę. Judith i Sophie pilnie razem uczyły się do egzaminów – już nie jako udawana para, ale przyjaciółki. Sophie wybrała sobie nową różdżkę – z włosiem jednorożca.  Ich związki rozwijały się coraz lepiej – Sophie nadal irytowała Freda i wszystkich innych, a Judith chodziła z całą chmarą kotów odziedziczonych po Umbridge i cóż, jej stosunki z Draco nie były zdefiniowane, ale na pewno zacieśnione. Jedynie czasami podczas meczów Quidditcha następowało tak mocne napięcie pomiędzy nimi, że ledwo dotknęli ziemi, a już zaczynali zrywać z siebie ubrania, za co zaliczyli serię szlabanów u Hagrida.
- Nic nie umiem! – zawołała Hermiona, siedząc w bibliotece w fortecy stworzonej przez książki. Judith i Sophie uczyły się dopiero od kilku dni do SUMów, a ich histeria rosła z każdym dniem i narzekanie Hermiony - która uczyła się już od początku roku -  im w ogóle nie pomagała.
- Skończ pierdolić – warknęła Judith. – Ja to jestem dopiero w czarnej dupie, nie potrafię zapamiętać składników eliksiru zapomnienia!
- Cóż za ironia! – mruknęła Sophie.
- A propos czarnej dupy... – Do ich stolika podszedł Zabini, trzymając ręce na biodrach. – Pozdrówcie Rona.
- Co się stało z moim Hogwartem?! – Hermiona rozpłakała  się.
W końcu nastał czas nieupragnionych przez wszystkich SUMów. Dwa tygodnie zmożonej pracy miały pokazać, na jakim poziomie są piątoklasiści. Nikt w tym czasie nie miał ochoty na imprezowanie, nawet Zabini – wyjątkowo – chodził cały czas trzeźwy. Wszystkie egzaminy przeszły bez większych problemów. No - z wyjątkiem jednego wypadku! Judith postanowiła wejść do sali na pierwszy egzamin ze wszystkimi swoimi kotami – również tymi z Pokoju Życzeń -  które „miały przynieść jej szczęście”, na co profesor McGonagall nie mogła przystać. Koty zostały wyprowadzone z pomieszczenia, a dziewczyna chlipała przez cały czas pisania.
- W końcu wolne! – zawołała radośnie Sophie, wychodząc z ostatniego testu o historii magii. – Dobrze, że Hermiona siedziała przede mną, inaczej nic bym nie napisała!
- Wiesz, że są nałożone czary, które uniemożliwiają oszukiwanie – powiadomił ją Fred, obejmując ją w talii.
- Co?! Jak to?!  - zdziwiła się dziewczyna. – Przecież widziałam jej odpowiedzi!
- Pewnie były błędne – stwierdził Fred. – Ktoś tu będzie miał Trolla!
- A może nawet stworzą dla ciebie specjalną ocenę, skoro wszystkie miałaś źle! – Wyszczerzył się idący z tyłu George.
- Bardzo zabawne, ciekawe jak wam poszły OWUTEMy! – mruknęła w ramach rewanżu Sophie.
- Odpowiedź jest prosta…. – mruknął Fred.
- Tak, poszły nam fantastycznie!
- Bo do nich nie przystępowaliśmy.
- Ciekawe co na to wasza matka – odparła Sophie, która słyszała już wiele o pani Weasley – z opowieści nie przedstawiała jej się jako najspokojniejsza osoba na świecie.
- Cóż, chyba nie będzie dane nam się tego dowiedzieć…
- Bo kupiliśmy lokal na Pokątnej i bynajmniej nie mamy zamiaru wracać do domu – dokończył George.
- Tak, więc może – skoro nie będzie mnie w Hogwarcie w przyszłym roku - przyjedziesz do nas na wakacje? Przyda nam się mała pomoc… – powiedział niby od niechcenia Fred.
- Świetny pomysł! A teraz mam coś jeszcze do zrobienia! – Uśmiechnęła się Sophie i pobiegła w stronę lochów.
- WPROST GENIALNY, FORGE! – skomentował George, kiedy dziewczyna nieco się oddaliła i krytycznie popatrzył się na swojego brata, który odprowadził ją rozmarzonym wzrokiem aż do końca korytarza.
- Nie wiem, o ci chodzi! – odparł Fred z głupkowatym uśmiechem.
- Ja nigdy nie będę taką cio… - zaczął mówić George, ale wówczas podskoczył, słysząc za sobą podniesiony głos Angeliny Johnson:
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie zdawałeś OWUTEMów?!
- Jestem bardzo zadowolony, że większości z Was… – Snape popatrzył wymowie na Gryfonów, w gronie których wyróżnił spojrzeniem Sophię, ale ta jednak niezrażona dalej piłowała paznokcie. Severus już chciał odjąć jej punkty, ale pomyślał o nowej okładce gazety, na której zostałby opisany jego stosunek seksualny z kotem i poniechał tego zamiaru. Co za szczęście, że ta dziewczyna nie miała szansy dostać W! – Nie będzie uczęszczała na moje zajęcia w przyszłym roku. Życzę wam miłych wakacji – zakończył takim tonem, jakby życzył wszystkim, żeby zostali zdeptani przez Hagrida zaraz po wyjściu z sali. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc – tylko jedna uczennic ociągała się z wyjściem. Sophie Meyers z szerokim uśmiechem zatrzymała się koło Severusa.
- Czego? – warknął Severus, nie siląc się już na uprzejmość.
- Ach, chciałam panu podziękować, że jest pan takim fantastycznym profesorem! Jestem prawie pewna, że zdałam egzamin na W!
- A ja jestem prawie pewny, że się pani myli! – powiedział jadowicie Snape, obnażając przy tym zęby niczym ludożerczy rekin. – Proszę pamiętać, że ja też jestem w komisji.
- Proszę pamiętać – zaczęła mówić – że mam parę zdjęć z nocy po przykrym wypadku z panią Umbridge. Czy chciałby pan przeczytać o sobie kolejny artykuł? Wydaje mi się, że Ministerstwo już teraz chce przeprowadzić rozmowę z panem profesorem…
- Bezczelna dziewucho! Czy ty mnie szantażujesz? – spytał jadowicie.
- Ależ skąd. Po prostu chciałam powiedzieć, że ja i Judith bardzo chciałybyśmy chodzić na pańskie zajęcia w przyszłym roku! Miłych wakacji! – zawołała śpiewnie i wybiegła z lochu.
Gdyby Severus mógłby zabijać wzrokiem, to ta przeklęta Gryfonka byłaby już martwa – ale nie mógł, więc tylko z nienawiścią wpatrywał się w jej oddalającą się sylwetkę.
Judith i Sophie niepewnie chodziły po pociągu, poszukując wolnego przedziału – fakt, że wszystkie rzeczy Rhodes miauczały, nie ułatwiał im tego zadania.
- Czemu nie usiądziesz ze swoim chłopakiem? – spytała od niechcenia Judith.
- Siedzą z Angeliną! Z Angeliną! Z An…
- Zakapowałam. Z Angeliną. I co z tego?
- Ona kiedyś podrywała Freda!
- A nie on ją? Poza tym ona nie chodzi od jakiegoś czasu z Georgem?
- Nie pogarszaj sytuacji!– powiedziała Sophie tonem małego dziecka.
- Och, moje ukochane lesbijki! Zapraszam was! – zawołał Blaise dziwnie wesołym głosem. Dziewczyny podeszły do przedziału i zajrzały zza szybę, gdzie dojrzały Malfoya i Parkinson. Draco lekko zmieszał się na ich widok.
- To nie za dobry pomysł… - zaczęła mówić Rhodes.
- A nie pierdol – stwierdziła Sophie. – Zabini ma na pewno cukierki i alkohol, prawda?
- Cóż, cukierka mam tylko jednego, a alkohol… - Blaise wcisnął im do ręki po piersiówce.
- Cześć Pansy, kupę lat! – Uśmiechnęła się Judith do Pansy, jednak ta kompletnie ją zignorowała – od czasu swoich dwóch przemian starała się, jak to powtarzał Zabini, nie szczekać zbyt głośno.
Sophie pociągnęła spory łyk ze swojej butelki i dokładnie zaczęła się przyglądać Malfoyowi. Coś jej w nim nie pasowało. I wcale tym razem nie chodziło o jego ślizgońską mordę ani trochę ciotowatą szatę. Przymknęła jedno oko, przechyliła głowę w prawo i zmarszczyła brwi.
- Niedorozwinięta jesteś? – spytał z pogardą Draco.
- Nie, coś jest… WIEM! Nie używasz już brylantyny! – zawołała, klaszcząc w dłonie. Malfoy się zmieszał, szczególnie że wszyscy zaczęli się mu uważnie przyglądać. Dopiero teraz zauważyli, że jego PLATYNOWE włosy nie są gładko ulizane. Ślizgon nie zamierzał się przyznawać, że zaprzestał używania swojego ulubionego kosmetyku zaraz po tym, jak Judith wyśmiała jego fryzurę. Jedynie bąknął coś pod nosem i odwrócił się do okna.
- Malfoy, nie poznaje cię, żadnej – co prawda mało błyskotliwej – riposty? – zdziwił się Zabini.
Chłopak rzucił mu tylko mroźne spojrzenie, ale Blaise udał, że go nie zauważył.
- Draco, uważam, że dobrze ci w tej fryzurze – powiedziała pojednawczo Judith, siląc się na przyjacielski, całkowicie aseksualny ton głosu.
Nagle, ni z czego, ni z owego, Pansy zerwała się z miejsca i rzuciła w nich „Prorokiem Codziennym”, który akurat czytała i wrzasnęła:
- Mam was wszystkich dość! Pierdolcie się! –Wyrzuciła ręce do góry ze wściekłością, po czym wbiła palec w ramię Malfoya. – A ty! Ty nie odzywaj się do mnie! Już nigdy!
Po tym krótkim występie wybiegła z przedziału. Nikt się nie odezwał przez chwilę, a Zabini rzucił nerwowo wzrokiem na gazetę – szybko zmiętolił ją i wrzucił do kubła.
- Czemu to zrobiłeś? – burknął Malfoy.
- Były tam nagie kobiety! – wyjaśnił pośpiesznie Blaise, a po chwili zarechotał radośnie. - Najlepszy moment w moim życiu! Napijmy się za to! – zawołał, otwierając skrzynie, w której była przynajmniej setka piersiówek.
- Jak ty to… - zaczęła Judith, ale stwierdziła, że nie warto się pytać, ale warto się napić.
Jechali chwilę, pijąc prawie w całkowitej ciszy, jedynie czasami przerywanej toastem za „odczepieniem się mopsowatego ryja na zawsze”. W końcu Sophie wybełkotała:
- Koniec tej imprezy! Widzę was potrójnie! A nie chce znowu zwymiotować na twoje buty, arystokrato! – zawołała, celując palcem gdzieś w okno. Chciała wyjść, ale zawahała się na chwilę – cofnęła się, zabrała kilkanaście piersiówek z kufra i sztywno wymaszerowała z przedziału.
- Pójdę za nią – stwierdziła Judith. – Bo jeszcze sama to wypije i z pociągu wypadnie – powiedziała, śmiejąc się nerwowo i szybko wyszła.  Draco patrzył się za nią smętnie, robiąc minę zbitego psa, która była równie męska i seksowna co śliniący się mops.
- Co, Malfoy, zakochanie od pierwszego włożenia? – zapytał się całkiem poważnie Zabini.
- Zamknij się! – warknął Draco i zaczął intensywnie podziwiać widoki za oknem.
- Cóż, to żaden wstyd… - zaczął mówić Zabini. – A może trochę w sumie jest to wstyd. Ale zajmijmy się czymś ciekawym, czyli mną! Wiesz, ja jadę na wakacje do Rumunii! – oznajmił mu Blaise.
- CO? – spytał Malfoy, wypluwając alkohol. – Nie, nie będę wracał do tej sytuacji… Jak przeleciałeś… Nieważne. – Pokręcił głową i napił się alkoholu. - To po tym – jakim cudem on cię mógłby tam zaprosić?
- Nie zaprosił. Jadę na staż! – zawołał Blaise i czknął.
- Uważaj, żebyś nie spadł ze smoka… - powiedział Malfoy, ale zaraz tego pożałował, gdyż Zabini WSZYSTKO musiał odnosić do jednego:
- Ja nigdy nie spadam ze smoków.
- Ale na ciebie patrzył! – trajkotała Sophie.
- To czemu stamtąd poszłyśmy – mruknęła Judith.
- Co za dużo, to niezdrowo! Napali się jeszcze bardziej. Chodź do Freda! – zawołała i pociągnęła ją za rękaw szaty. Rhodes posłusznie dała się zaprowadzić do przedziału, gdzie siedzieli bliźniacy z Jordanem, Angeliną i Katie. Johnson i Bell niezbyt przyjemnie popatrzyły się na Judith i Sophie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż obie ledwo były w stanie ustać na nogach.
- Sophie, jesteś pijana jak skrzat! - powiedział Fred, robiąc im miejsce.
- Ależ skąd! – Zaśmiała się Meyers, czkając.
- Chyba w tym wieku nie powinnyście tyle pić – odezwała się nagle Angelina. Przyjaciele Freda często wypominali mu wiek jego dziewczyny.
- Miau miau miau! – skomentowała inteligentnie Judith i podzieliła się piersiówkami z całym przedziałem – Angelina odmówiła, prychając przy tym pogardliwie.
- Sophie, być może to nie najlepszy moment… - mruknął Jordan, wpatrując się, jak dziewczyna głupkowato chichocze, ocierając się o Weasleya. – Ale otwieram radio i potrzebuję pomocy. A twoje artykuły naprawdę zrobiły na mnie wrażenie! – dodał.
- Chętnie ci pomogę! – zawołała entuzjastycznie Meyers, uderzając się w kolano – wydawało jej się, że to jej kolano, ale zamiast tego trafiła Freda. I to bynajmniej nie w kolano.
- Otwieram rozgłośnię na Pokątnej – kontynuował Jordan. – Mogłabyś prowadzić wieczorny program! – dodał szybko, uświadamiając sobie, że ta pora będzie idealna dla Sophie – wszyscy, którzy będą ją słuchać, i tak będą pijani!
- Hmm, miałam lecieć odwiedzić rodziców w Meksyku, ale niech będzie! Skoro mnie potrzebujecie AŻ NA CAŁE WAKACJE, to nie mogę wam odmówić pomocy! – mruknęła Sophie, czując, że powoli trzeźwieje. W końcu miała już za chwilę stać się poważną panią z radia! Będzie podczas swojego programu – Świat Sophie! – opowiadać o najważniejszych nowinkach ze świata! No i oczywiście, o najlepszej osobie na świecie, czyli o sobie!
- Do Meksyku? – prychnęła pogardliwie Angelina. – Wszyscy wiemy, że lubisz koloryzować, ale nie przesadzaj – dodała złośliwie. Meyers już miała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język.
- Nigdy się nie pochwaliłaś, że twój ojciec jest jednym z najbogatszych mugoli w Anglii? Nie poznaję cię! – szepnęła konspiracyjnie Judith.
- Oj, cicho bądź – mruknęła Sophie, przypominając sobie o stanie konta rodziny, z której pochodzili Weasleyowie.
Dalsza droga nie przebiegła zbyt przyjemnie – ale cóż, miały przynajmniej przy sobie piersiówki!
- W końcu! – zawołała Sophie, wstając dynamicznie z miejsca. Całkowicie „przez przypadek” uderzyła przy tym Angeline torebką. – Ups, nie chciałam! – powiedziała, śmiejąc się dziko.
- Zdecydowanie za dużo wypiłaś – zauważył Fred, zabierając jej piersiówkę. – Ale to dobrze, bo zaraz poznasz Molly Weasley – ostatnie zdanie wypowiedział ledwo dosłyszalnym szeptem, jednak do Sophie dotarły słowa. Stanęła jak oniemiała, na przemian otwierając i zamykając usta.
- Sophie? Nic ci nie jest? – Pomachała jej Judith ręką przed twarzą, ale dziewczyna nie zareagowała. – Brawo, Fred, zepsułeś ją – powiedziała Rhodes z wyrzutem.
- Przynajmniej się nie odzywa – stwierdziła z przekąsem Katie i wraz z Angeliną wyszły z przedziału.
- Napraw ją! – zażądała Judith. – Ja się nie mogę nią zająć! Muszę wyprowadzić z pociągu Puszka, Pana Wąsika, Pana Puszka Drugiego, Tłuścioszka, Klopsika, Sherlocka, Dyktatora… - wyliczała, ale George przerwał jej panicznym krzykiem:
- Skończ! Błagam!
- Okej, coś ty taki przewrażliwiony? – fuknęła dziewczyna, idąc w ślady Katie i Angeliny.
Po kilku minutach Meyers się w końcu ocknęła, by przybrać swój najbardziej popisowy uśmiech, wręcz wyjęty z programów informacyjnych lecących w mugolskiem pudle z ruchomymi obrazkami.
- Och, Freddie! – zaszczebiotała słodziutko, przypominając w tym momencie świętej pamięci Dolores Umbridge. – Pomożesz mi z kufrem? Ale szybciutko, szybciutko! Twoja mama nie może czekać!
Weasleyowie przyjrzeli się jej ze zdziwieniem, a George nawet cofnął się o krok, modląc się do Merlina o zbawienie. Po chwili zwrócił się do brata i wyszeptał:
- Stary, masz przejebane.
- Cześć mamo, cześć tato! – zawołała Judith, biegnąc w stronę rodziców. Za nią dreptały koty, dziko miaucząc i prychając.
- Cześć, kochanie, skąd masz tyle słodkich pyszczków? – spytała się pani Rhodes. Tak jak córka była wielką fanką kotów, o czym świadczyła chociażby jej koszula w poruszające się koty.
- Dostałam od władz Hogwartu za wspaniałe wyniki w nauce – odpowiedziała nerwowo, przypominając sobie, jak na chybił trafił stawiała odpowiedzi w teście z zielarstwa.
-Och, to wspaniale! Tyle nowych kotów! – zaszczebiotała pani Rhodes. – Sophie wpadnie w te wakacje?
- Jedzie do swojego faceta – mruknęła obojętnie Judith, a państwo Rhodes popatrzyli po sobie znacząco i jakby – odetchnęli z ulgą.
- A mielibyście coś przeciwko? – spytała ze zdziwieniem Gryfonka, ciągnąc za sobą walizkę.
- Ależ skąd! Po prostu mamy trochę napięte plany na te wakacje – stwierdził pan Rhodes i głośno przełknął ślinę. Jak on aportuje tyle kotów?
- Fred, George! – Molly Weasley, po przywitaniu się z Ronem, rzuciła się na szyję bliźniakom. – Jak wam poszły OWUTEMy?
- Hmm… - zaczął George.
- Nie wiem jak to powiedzieć… - kontynuował Fred.
- Nie zdawaliśmy ich – skończył cicho George.
- ŻE CO?! NIE ZDAWALIŚCIE OWUTEMów?! JAK TO?! – wrzasnęła Molly i zrobiła się czerwona na twarzy.  – ŚMIERDZI OD WAS JAK ZE STAREJ GORZELNI! – dodała nerwowo, a Sophie gwałtownie się cofnęła.
- Molly, daj spokój, ludzie się patrzą... – powiedział cicho Artur.
- WRÓĆCIE DO HOGWARTU TO ZDAĆ ALBO… ALBO NIE MACIE PRAWA MIESZKAĆ W DOMU! – wykrzyczała Molly.
- Och, nie mamy zamiaru…
- Mamy lokum na Pokątnej.
- A i to moja dziewczyna – Sophie – wtrącił Fred, pokazując łokciem na Meyers.
- JA WAS ZABIJĘ, ZABIJĘ WAS! – krzyczała dalej Molly, ale po chwili uśmiechnęła się przymilnie do Sophie i powiedziała prawie śpiewnie – Miło cię poznać, kochaneczko! – Po czym uścisnęła jej rękę. Po piętnastominutowym ataku Molly, kiedy Artur powiedział, że spotkają się kiedyś omówić te kwestie w domu, bliźniacy i Sophie odeszli na bok.
- O, jest Henry – stwierdziła ze znudzeniem Meyers i podeszła do łysawego mężczyzny.
- To twój ojciec? – spytał George.
- Kierowca! Mój ojciec jest w Meksyku! – powiedziała z rozdrażnieniem Sophie.
- Masz swojego kierowcę? – spytał Fred. – Wiesz… U mugoli to normalne?
- Tak, tak, wszyscy mamy kierowców – przytaknęła Sophie i pospiesznie wzięła swoje bagaże.
- Dlaczego ojciec po mnie nie wyszedł? – spytał Draco Malfoy, kiedy znaleźli się już w kominku posiadłości Malfoy Manor. Nie mógł przecież mówić takich rzeczy przy ludziach!
- Jest zajęty – powiedziała wymijająco Narcyza, a Draco uważnie na nią spojrzał.
- Zmyślasz, matko – odparł mało uprzejmie i w międzyczasie poprosił skrzata o coś zimnego do picia; rozsiadł się na fotelu.
- Nie czytałeś ostatnio gazet? – spytała ostrożnie Narcyza.
- Nie miałem czasu, przecież były SUMy! – Przewrócił oczami Draco.
- Twój ojciec jest w Azkabanie, Draco – oznajmiła mu cicho Narcyza i podała najnowszy numer „Proroka Codziennego”.
- Kochanie, jedziemy na wakacje do przyjaciół rodziny – powiedziała pani Rhodes, układając w równym rządku dziesięć misek z kocim żarciem.
- Do Watsonów? – zapytała się dziewczyna uprzejmie. W domu, przy rodzicach, była całkowicie inną dziewczyną. Starannie wyprasowana koszula, spódniczka plisowana do kolan – po prostu cud, miód i malina! W końcu jako córka szefa Departamentu Magicznych Gier i Sportów oraz szefowej Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami musiała trzymać fason.
- Nie, tym razem do kogoś innego – odpowiedziała tajemniczo matka dziewczyny, ale ta tylko wzruszyła ramionami. Stwierdziła, że i tak wszędzie lepiej niż u Watsonów. Otrząsnęła się z obrzydzeniem na myśl o leguminie z mięsa mielonego – specjale pani Watson. Za to, licząc na podwyższenie kieszonkowego, zwróciła się do ojca:
- Zostałam pałkarzem w drużynie Gryffindoru!
- Naprawdę, słonko? – spytał się zdziwiony pan Rhodes, zalewając się łzami. – To cudownie! Najpiękniejszy dzień w moim życiu!
- To gdzie dokładnie macie to mieszkanie na Pokątnej? – spytała się Sophie, ciągnąc za sobą sześć walizek z ubraniami, kosmetykami i butami.
- Na samym końcu – odpowiedział Fred. Stanowczo nie zgodził się na pomoc dziewczynie, jeśli ta nie zredukuje bagażu do trzech kufrów. Niestety Meyers wolała sama je dźwigać niż zrezygnować ze swojej „minimalnej pielęgnacji” i „kilku sukienek”.
- A ile macie tam sypialni? – dopytywała się dalej.
- Wystarczająco  - odpowiedział wymijająco Fred.
- O! Już jesteśmy! – zawołał radośnie George.
- Ale gdzie? – spytała się Sophie, rozglądając się wokół. Nie widziała żadnego lokum nadającego się do zamieszkania czy chociażby prowadzenia sklepu. Stali przed ruderą, z zapadniętym dachem, wybitymi szybami i z wielkim napisem na elewacji głoszącym „ ŚLIZGONI SSĄ SWOJE RÓŻDŻKI”. – Chyba to nie tutaj?
- To jest nasz nowy sklep! – zawołali razem dumnie. Dziewczyna spojrzała na nich zszokowana, ale po chwili zaczęła się dziko śmiać.
- Już rozumiem! To wasz kolejny kawał!
- Nie, na serio to nasze lokum – powiedział Fred lodowatym tonem.
- KUPILIŚCIE JE ZA PIĘĆ GALEONÓW?! – spytała Sophie, czując, że jakaś mysz przebiega jej koło nogi. – Mogłam wam dołożyć – wymruczała cicho. Tak, miała plan – jutro kupi buldożer i ten obiekt zniknie z powierzchni ziemi.
- Daj spokój, przetransmutujemy to - mruknął Fred, opierając się o ścianę, która w tym samym momencie zadrżała.
- Ciekawe w co! Chyba w króliczą norę! – Przewróciła oczami Meyers.
- Lepsze to niż stajnia. – Uśmiechnął się złośliwie George.
- Powiedziałeś mu! – Sophie zawołała oskarżycielsko do Freda.
- No. – Wzruszył ramionami chłopak. – Nie możesz mieć pretensji. Nasz związek trwa kilka miesięcy, a mój z Georgem całe życie. To tak jakbym nie powiedział sobie.
Sophie już miała odpowiedzieć coś, co spowodowałoby, że Weasleyowie mieliby ją ochotę zamknąć w jakiejś ciasnej komórce, ale nagle wszyscy usłyszeli dziwny hałas.
- Co to za dźwięk? – spytała z niepokojem Sophie.
- Jaki dźwięk? – spytał George, a kiedy znowu usłyszeli głośnie wycie, zaśmiał się. – A ten dźwięk! Jest tutaj parę boginów…
- No, mamy nadzieję, że nie boisz się czegoś bardzo okropnego – stwierdził Fred.
- Co to za znajomi, skoro nigdy w życiu o nich nie słyszałam, nie wiedziałam ani nic z tych rzeczy? – spytała Judith, kiedy szykowali się do podróży przez sieć Fiuuu.
- No cóż, Judith… Jakby ci to powiedzieć, tata poznał nowych znajomych – oznajmiła jej pani Rhodes.
- Tak, stwierdziliśmy z mamą, że nie podoba nam się parę rzeczy w naszym magicznym świecie – dodał pan Rhodes.
- A co wam się nie podoba? – spytała obojętnie Judith i dodała w myślach – jakby mnie to obchodziło.
- Bardzo lubimy Sophie… - zaczęła mówić jej matka.
- Tak, bardzo – potwierdził ojciec.
- Ale niekoniecznie lubimy innych czarodziejów. Takich czarodziejów z niemagicznego świata, TAKICH ZAJMUJĄCYCH POSADY BEZ ŻADNEGO PRAWA… - zaczął wrzeszczeć pan Rhodes, ale jego żona popatrzyła na niego z naganą.
- Tata ma nowy tatuaż! – stwierdziła wreszcie i odsłoniła lewe przedramię męża. Był na nim Mroczny Znak.
- O, fajny – stwierdziła dziewczyna. Coś on jej przypominał, ale nie wiedziała co. Pomyślała, że też chce tatuaż – najlepiej kota. Albo kilka kotów - koty na całych plecach! Tak, to jest plan! Musi tylko zapytać tatę, gdzie zrobił swój, może też jej pozwolą.
- Dobrze, kochanie, teraz przez moment nie myśl o kotkach – zaszczebiotała pani Rhodes, a dziewczyna się zarumieniła. Jej mama zawsze wiedziała, o czym myślała. Dziewczyna weszła do kominka, a pani Rhodes wrzuciła proszek Fiuuu i krzyknęła:
- Malfoy Manor!
- Co? – zdążyła tylko powiedzieć dziewczyna i po chwili wylądowała w kominku w wielkim salonie Malfoyów.
- O ja jebię – skomentowała, rozglądając się wokół. Przy długim stole siedziało kilkanaście osób w czarnych szatach i maskach na twarzach. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i wygramoliła się niezdarnie z kominka.
- Ale jak się pokonuje boginy? – pisnęła Sophie, wchodząc za Weasleyami do góry.
- Nie wróżę ci zbyt wysokiej oceny z obrony przed czarną magią – stwierdził George.
- Fred! Twój brat jest dla mnie niemiły! – poskarżyła się dziewczyna, jednak chłopak nie zareagował. Patrzył się na coś, co było w kącie pomieszczenia, które kiedyś mogło okazać się salonem.
- Fred? Wszystko dobrze? – spytała się dziewczyna, lecz nagle zobaczyła, na co patrzy się chłopak.
Blaise Zabini również rozpoczął swoje wakacje. Za pomocą świstoklika, który dostał sową od Stowarzyszenia Obrony Smoków, przedostał się do Rumunii. Wylądował na placu przed niewielkim pałacykiem, gdzie właśnie rozpoczynała się impreza powitalna dla nowych stażystów. Blaise rozejrzał się i stwierdził z coraz bardziej rosnącą radością – no, nie tylko radością – że do Stowarzyszenia należą wyłącznie mężczyźni. Dodatkowo ubrani w skórzane, bardzo obcisłe ubrania.
- To będą cudowne wakacje – stwierdził chłopak i ruszył do towarzystwa.
-Cześć misie! – zaświergotał i pociągnął ze swojej piersiówki.
Wszyscy popatrzyli na niego jak na idiotę.
- Tutaj nie można pić – powiedział jeden z nich.
- I nigdy więcej nie mów do mnie misiu – dodał drugi, chwytając go mocno za ramię.
- O, ja też lubię na ostro! – Nie przejął się Zabini i krokiem godnym Jacka Sparrowa zaczął przedzierać się przez tłum - poszukiwał wzrokiem swojego dawnego kochanka – jednak to Charlie znalazł go pierwszy, kiedy wrzasnął:
- CO TY TUTAJ ROBISZ, OSZOŁOMIE?!
- A przyjechałem tutaj, żebyś mnie przeprosił – odparł na to Blaise.
- Wykorzystałeś mojego brata, połamałeś mi miotłę i nie powiem, co zrobiłeś z moim pokojem. To ja mam cię PRZEPRASZAĆ?! – zawołał Charlie.
Oczom Sophii ukazał się sam Lord Voldemort – co prawda nie we własnej osobie! Jednak Sophie Meyers była tak dużą ignorantką, że nie zrobiło to na niej większego wrażenia.
- Ale macie bogina! – mruknęła wręcz pogardliwie i cofnęła się, ale poczuła, że ktoś za nią stoi. Głośno przełknęła ślinę.
- Sophie! – Usłyszała znajomy, piskliwy głos. – Znowu nie dopasowałaś koloru paznokci do odcienia torebki! A te buty? Mogłaś coś wybrać za dwa tysiące funtów, a nie za tysiąc! Nie jesteśmy biedakami!
- Ma... Mama… - wydukała, odskakując od bogina, który przybrał postać wysokiej kobiety o tlenionych blond włosach i niezdrowej opaleniźnie.
- Nie mów tak do mnie, bo pomyślą, że jestem stara! Mów mi „Caroline”! – wydarł się bogin, przejeżdżając obrzydliwie długimi paznokciami po zakurzonym stoliku. – I gdzie mam powiedzieć, ze się niby uczysz? Czarodzieje? Jacy czarodzieje! Znajdź sobie lepiej chłopaka, bo zostaniesz starą panną! Tylko niech, na Boga, nie będzie biedakiem!
- Co to ma być – mruknęła cicho Judith, ale pani Rhodes położyła palec na ustach i wyszeptała „tsssss”. Wypchnęła swoją córkę z pokoju i obie znalazły się w kuchni, gdzie Narcyza Malfoy przygotowywała posiłek wraz ze skrzatami.
- Jak się miewasz, Narcyzo? – spytała współczująco Katherine Rhodes.
- Jakoś sobie radzę – odparła dystyngowanie pani Malfoy. – On… On obiecał, że Lucjusz niedługo wyjdzie z Azkabanu. Martwi mnie bardziej coś innego – dodała nieco ciszej, a widząc wymowny wzrok pani Rhodes, powiedziała – chodzi o Draco. Ale wolałabym nie rozmawiać przy dzieciach…
- Jasne! Idź się pobaw, Judith! – zawołała rezolutnie pani Rhodes, wypychając nastolatkę z kuchni.
- Ciekawe w co mam się pobawić! – Przewróciła oczami Judith i zaczęła wchodzić po schodach. Ten dom był ogromny! Zmieściłyby się tutaj jej wszystkie koty!
Ale zaraz, zaraz, czemu jej rodzice zaprzyjaźnili się z Malfoyami? – nagle odezwał się jej mózg, kiedy lewa półkula przestała wyobrażać sobie futrzane kulki. Przecież widziała rodziców Malfoya na dworcu i cóż, nie dogadaliby się w życiu z jej rodzicami!
- Co ty tutaj do cholery robisz?! – Usłyszała za sobą głos Draco.
- Ciebie też miło widzieć – mruknęła w odpowiedzi.
- Sophie, może go w końcu pokonasz? – powiedział ironicznie George. Bogin jego i Freda zamienił się w niemowlę ssące smoczek.
- N-nie mogę, to moja mama! – wykrzyczała.
- Ile razy ci mam powtarzać, żebyś do mnie tak nie mówiła! – warknął bogin. – Jesteś beznadziejna. Mogłam cię oddać jak tylko się urodziłaś, a zamiast ciebie adoptować jakiegoś murzynka z Afryki. Przynajmniej byśmy się mieli czym chwalić przed znajomymi – bogin fuknął i z pogardą popatrzył się na Sophie.
- Rzuć w nią Riddikulus– podpowiedział Fred, ale dziewczyna wciąż stała sparaliżowana strachem.
- No jasne, pewnie nawet tego nie umiesz – zakpił bogin – nigdy nie będziesz w niczym dobra. W normalnej szkole, w magicznej, czy nawet w prawdziwym życiu. Będziesz niczym, nigdy nie zostaniesz dziennikarką.
Na ostatnie słowa dziewczyna drgnęła i gniewnie spojrzała na bogina. Wyciągnęła różdżkę w stronę widma i powiedziała:
- Ale na pewno będę kimś lepszym od ciebie, mamo – oznajmiła, wyraźnie akcentując ostatnie słowo. Zanim bogin zareagował, dziewczyna krzyknęła:
- Riddikulus!
- O co tu w ogóle chodzi? Co to za ludzie na dole? – spytała się w końcu Judith, kiedy Malfoy zabrał ją do salonu w północnym skrzydle, które należało tylko do niego. Dziewczyna poczuła ukłucie zazdrości, kiedy pomyślała, że ona ma tylko pokój i to nawet bez balkonu, na którym mogłyby się wylegiwać koty!
- To śmierciożercy – oznajmił obojętnie Draco. – Przecież Czarny Pan powrócił.
- Kiedy?
- W czwartej klasie, kiedy Diggory umarł.
- Co? Cedric nie żyje? – zdziwiła się dziewczyna. Malfoy uderzył się otwartą dłonią w czoło i głęboko odetchnął. Usiadł na jednym z foteli, a spod stolika wyciągnął flaszkę Ognistej Whisky. Rozlał do szklanek, a dziewczyna szybko wypiła swoją kolejkę.
- No dobra, moja ignorancja jest wielka – stwierdziła beztrosko – ale czemu tutaj jesteśmy? Co moi rodzice mają do tego?
- Również są śmierciożercami – poinformował ją Malfoy spokojnym tonem. – A mój stary siedzi w Azkabanie. Czarny Pan go uwolni, jeśli mu pomożemy.
- Powinieneś mnie przeprosić – powiedział zimno Zabini – inaczej wszyscy twoi znajomi dowiedzą się, że jesteś gejem.
- Nie śmiałbyś! – warknął Charlie, ale widząc, że Blaise robi chytrą minę i już otwiera usta, żeby krzyknąć, dodał nerwowo - Dobrze, dobrze, przepraszam cię, chociaż nie wiem za co! Ale jeśli myślisz, że będę z tobą cokolwiek robił, to jesteś w błędzie ty…. Ty ślizgoński dupku o wybujałym ego! - powiedział na odchodne i stanął na samym środku przed wszystkimi adeptami.
- Nazywam się Charlie Weasley. Przybyliście tutaj, żeby odbyć pierwsze dwa miesiące kursu na smokera. Oczywiście to nie całość – cały kurs można ukończyć dopiero po ukończeniu szkoły. Będziecie mieszkać tam. – Wskazał na ogromny budynek za sobą. – Smoki są tam. – Tym razem jego ręka pokazywała wielką stajnię. – Podzielimy was na czteroosobowe grupy – każda z nich dostanie swojego opiekuna. Czy macie może jakieś pytania? – spytał Weasley, a widząc wyciągniętą do góry rękę Blaise’a, który jako jedyny chyba miał jakieś pytania, uśmiechnął się szeroko. – Nie? To dobrze! Do zobaczenia!
- O co chciałeś zapytać? – powiedział do niego jakiś chłopak o niezbyt przyjemnej powierzchowności.
- Nie dotyyykać – mruknął do siebie Zabini.
- Co powiedziałeś?
- Nic, nic. Chciałem się zapytać, kiedy odbędzie się egzamin praktyczny. Wiesz, latanie na miotle, egzamin ustny, ujeżdżanie smoka. Takie tam! – Machnął ręką Blaise.
- Naprawdę tutaj są takie rzeczy? – Zdziwił się chłopak, otwierając szeroko oczy.
- A co mi tam – bąknął do siebie Zabini. – Tak, pokażę ci! – zawołał radośnie i położył rękę na jego plecach.


W następnym rozdziale:

CZY MATKA SOPHIE JEST NAPRAWDĘ TAKA OKROPNA?
SKĄD SOPHIE MA TAKĄ FORTUNĘ?
JAKIE OCENY Z SUMów BĘDĄ MIAŁY NASZE BOHATERKI?
CZY ZABINI ZEMŚCI SIĘ NA CHARLIEM?
JAK BĘDĄ WSPOMINAĆ WAKACJE NASZE BOHATERKI?
Na te i na wiele więcej pytań znajdziecie odpowiedzi już za tydzień!


Cindy Suen cat food pizza sloth

9 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział! Mam jednak nadzieję, że sytuacja między Judith, a Draco rozwinie się trochę bardziej. Jak zawsze teksty zwalają z nóg ( kocham Zabiniego nad życie ) - czekam na następny piątek z ogromną niecierpliwością.
    Pozdrawiam i życzę duużo veny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrzebujecie kogoś do pomocy? p.s. boskie opowiadanie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie - mamy już napisane tyle rozdziałów, że wystarczy nam na kilkumiesięczną publikację! Jednak cieszymy się, że się podoba!

      Pozdrawiam
      Rich B.

      Usuń
  3. Kocham! Oczywiście czytałam na przerwie, bo to jest zbyt boskie 😚 Uwielbiam wasze opowiadanie... Zawsze poprawia mi humor... Do następnego piątku...

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak przyjemnie mi się czytało, że aż się zdziwiłam jak zobaczyłam, że to już koniec rozdziału. :c
    UWIELBIAM WAS! Ten rozdział podobał mi się chyba nawet bardziej niż poprzedni (chociaż już nie jestem pewna, bo wszystkie mi się podobają), szczególnie, że poznałam rodzinkę Sophie i Judith. Rodzice Rhodes są tacy sympatyczni, że nigdy bym się nie domyśliła, że obracają się w takim "ciekawym" towarzystwie.
    Poprzednio pisałam, że Sophie mnie zdenerwowała - dzisiaj znów wróciła mi sympatia do tej postaci. W sumie to chyba po raz pierwszy jej szczerze współczułam.
    Dziękuję za ten rozdział i czekam na kolejny piątek <3
    Pozdrawiam,
    T.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niby tu taki dramat, że rodzice Judith okazali się Śmierciożercami, a tu wyskakuje Judith: "O ja jebię." A potem ludziowie w maskach i aż przypomniała mi się taka piosenka hamerykańska czy hangielska (kurde, tu serio jest jakaś różnica?), gdzie jak się dobrze wsłuchasz, to usłyszysz "Przejebane!" ;D
    Ale ja nadal jestem zdania, że przydałyby się dłuższe rozdziały. Jeszcze w żadne opowiadanie się tak nie wciągnęłam...
    Co do Blaise'a... Kocham gościa dwa razy mocniej niż wcześniej! No jest zajebisty xD
    Pozdrawiam i czekam na piątek ;-; Czemu to tak długo?

    ~Nexusy K.

    PS Snape, fuj... Serio? xD

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany, rany... Jak zwykle komiczne! To opowiadanie z każdym rozdziałem coraz bardziej mi się podoba. Ich pobudka na kacu mnie tak rozbawiła, że mama patrzyła się na mnie jak na idiotkę xD TAAAAK!! MALFOY W KOŃCU ZALICZYŁ!!!!! WOOOO-HOOOO!!! Fanfary dla tego pana! Ale o nie... Tylko nie Blaise i Ron. Duże stanowcze nie xD Biedny rudzielec. Co nie zmienia faktu, że kocham Blaise'a! Ale na miejscu naszych Ślizgonów bym się tak nie cieszyła na foch mop... to znaczy Pansy! Pewnie da im popalić ;-; Ech... Mam nadzieję, że ten kot z klasy Snape'a to była McGonagall. Nie wierzę że to napisałam, jednak lepsza Minerwa niż kot :'D Szczerze mówiąc to nie spodziewałam się tego, że państwo Rhodes są śmierciożercami, albo że mama Sophie to taka wredna picza. Zaskoczyłyście mnie! Mam nadzieję, że Blaise zapcha sobie dziurę w sercu kimś nowym [( ͡° ͜ʖ ͡°)], że Judith i Malfoy się jeszcze bardziej zbliżą [( ͡° ͜ʖ ͡°)] i że Sophie nie pokłóci się znów z Fredem, bo dobrze im idzie (serio, myślałam, że nie dadzą rady do końcówki tego rozdziału xD) Kontynuujcie to dzieło, bo nie wytrzymam, jeśli zawiesicie/usuniecie/lub-cokolwiek-innego! W następnym rozdziale błagam o więcej mojego kochanego gejucha Zabiniego <3 Czemu od następnego piątku dzieli mnie cały tydzień?! Czekam ;3 Pozdrawiam!
    D.Z.H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak - dobry trop, Sherlocku!
      Co do kogoś nowego dla Blaise'a - zabrakło nam opcji i zdziwiła nas aż tak negatywna reakcja na połączenie Zabiniego z Charliem, dlatego czekamy na jakieś propozycje ze strony czytelników!
      Judith i Malfoy może się w końcu zejdą - chociaż ciągle musimy mieć na uwadze, że poważną przeszkodą jest kilkanaście kotów! Dobrze że chociaż Draco nie jest uczulony na sierść! Co do Sophie i Freda nie posądzałabym ich o zbyt długi spokój - ale może niektórzy tak lubią, kto wie?!

      Nieźle nam połechtałaś ego określeniem "dzieło" - choć podejrzewam, że to po prostu synonim. Albo "dzieło grafomanii". Niemniej nie mamy zamiaru przerywać publikacji - choć obawiamy się, że ktoś odgórnie zablokuje naszego bloga, czytelnicy nas zlinczują albo coś po co smaczniejszych fragmentach, które się pojawią w niedalekiej przyszłości.
      A i dziękujemy za komentarz!

      Pozdrawiam
      Rich B.

      Usuń
  7. Komiczne i prześmiewcze, trzeba mieć dużo odwagi i dystansu by napisać coś takiego :D.
    Pozdrawiam, Eleonora.:)
    http://corkimerlina-dramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń