CZY TO PTAK? CZY TO SAMOLOT? Nie, to tylko nowy rozdział hogwartshore!
Witamy Was w tą niedzielną noc - pytań pod rozdziałem nie ma, ale za to mogą pojawić się pytania, co dalej z tym blogiem, skoro publikujemy bardzo rzadko. Szczerze, to nie wiemy - ale na razie życzymy miłej lektury!
Książę
Karol był zachwycony – biegał po całym sklepie, patrząc na kolorowe, świecące
się przedmioty. Przez chwilę jechał na magicznym rowerze, poklaskując przy tym
niczym mały chłopiec – później wpakował sobie do ust kilka czekoladek z
Bombonierki Lesera, mamrocząc coś o tym, jak bardzo lubi słodycze, a na końcu
zasnął na ziemi, ssąc przy tym kciuka.
–
Może pokażesz mi wasze pokoje? – spytała pani Meyers, która zignorowała
zdziecinniałość swojego mężczyzny.
–
Oczywiście – mruknął Fred. – Sophie? – skierował się w stronę dziewczyny, ale
blondynka spała na ladzie. Weasley lekko ją szturchnął.
–
Co? – wymamrotała Meyers z miną zaspanego kota. – Nie budź mnie! – bąknęła.
–
Może pójdziesz do łóżka? Twoja mama chce, żeby ją oprowadzić...
–
Nie chce się kochać – powiedziała przez sen dziewczyna. – Zajmij się moją mamą,
nigdy nie miałyśmy tak dobrych relacji… – mruknęła, a pani Meyers skwapliwie
pokiwała głową. Fred przewrócił oczami i już chciał ją podnieść, ale po chwili
poczuł mocny uścisk na swoim ramieniu. Pani Meyers niespodziewanie rzuciła się
na niego i wepchnęła go wprost na zaplecze.
–
CO PANI ROBI, NA MERLINA?! – zawołał, obserwując, jak kobieta dobiera się do
jego rozporka. Nie bawiąc się w konwenanse, odtrącił ją. – Pani jest chora! –
wykrzyknął, myśląc o tym, że sam chyba zbyt zdrowy na umyśle nie był, ale kto
by się tym przejmował!
–
Jestem dużo ładniejsza od mojej córki, mam więcej pieniędzy i klasy. Powinieneś
zainteresować się mną, młodzieńcze – wymruczała pani Meyers. – Mam słabość do
miedzianowłosych i barczystych chłopaków! – dodała i z szaleństwem w oczach
rzuciła się na niego, wpajając się w jego wargi i przyciskając go do ściany.
Tymczasem
Sophie obudziła się – cóż, sen miała niespokojny, a skoro od małego brała
wszystkie możliwe środki farmaceutyczne, to ich działanie było nikłe. Chwiejąc
się na nogach, weszła na zaplecza i przetarła oczy ze zdumienia.
–
CO… CO SIĘ TUTAJ DZIEJE?! – zawołała piskliwym głosem.
–
Freddie się na mnie rzucił – odpowiedziała spokojnie pani Meyers, poprawiając
koszulę. – Ale co mu się dziwić, musiał sobie w końcu odbić kogoś takiego jak
ty!
–
Nie mów tak o niej! – warknął Fred, chowając się za plecami Sophie – w końcu w
każdej chwili znów mogła się na niego rzucić ta szalona kobieta, która
wyglądała w tym momencie jak rozwścieczony feniks.
–
Możesz mnie obrażać, możesz mnie nienawidzić! – wydarła się młoda Meyers. – Ale
nikt, NIKT nie będzie dotykał MOJEGO FACETA! – wykrzyczała, wyciągając różdżkę.
–
Nie możesz używać magii poza szkołą – prychnęła kobieta. Pani Meyers wyciągnęła
z małej torebeczki lusterko oraz szminkę i zaczęła poprawiać makijaż.
–
Ona nie może, ale ja tak – stwierdził Fred, wyciągając swoją różdżkę.
–
A, załapałem! – Draco zaczął się dziko śmiać. – Robisz sobie jaja z nas! Niezły
kawał!
–
Ależ ja nie żartuję – powiedział poważnie Zabini, zbierając potłuczone fiolki,
które para zrzuciła ze stołu w miłosnym amoku. Kątem oka co chwilę zerkał na
Judith, która ubierała się pośpiesznie.
–
Musisz żartować! Nie możesz być normalny! – Malfoy wytrącił mu z rąk śmieci. –
I przestań się gapić na Judith!
–
Przykro mi, Draco, ale wyleczyli mnie. Jestem teraz zdrowym, normalnym
nastolatkiem – odparł Blaise z uporem w głosie. – A twoja dziewczyna ma ciało
zdrowej, pięknej nastolatki, zatem to normalne, że moje ciało odpowiada na jej
wdzięki – dodał, niezręcznie wskazując na swoje krocze.
–
Nie! To niemożliwe! Nie może ci stawać na widok kobiet! – zawołał zrozpaczony
Draco. Smutno mu było nie tylko z powodu nagłej odmiany jego przyjaciela, ale
również dlatego, że Zabini był jedynym, realnym dla niego przeciwnikiem w
zarywaniu!
–
Idę stąd – burknęła Rhodes, łapiąc swoje nowe buty od Karla Mageferda.
–
A kto tu posprząta?! – zawołał za nią Malfoy, ale ta nie odpowiedziała.
–
Ja ci pomogę, przyjaciele muszą sobie pomagać – oznajmił Blaise tonem godnym
Hermionie Granger i znów zaczął zbierać potłuczone fiolki. Draco stał przez
chwilę oniemiały, nie mogąc zrozumieć, co się tutaj stało.
Judith
biegła przez korytarze lochów, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od
gabinetu profesora Snape’a. Co prawda nie należała do najcnotliwszych uczennic,
jednak przy Blaise czuła się co najmniej molestowana. A co do zajęć
dodatkowych… Przyjdzie jutro do Snape’a z jakimiś czekoladkami i będzie błagać
o litość. Na bank jej wybaczy!
–
Co ty tutaj robisz? – pisnęła przerażona, wpadając na Millicentę, która siedziała
na schodach i płakała.
–
Zabini nie żyje – zawyła Ślizgonka, wycierając nos w rękaw.
–
Przecież przed chwilą go wi… Aaaa, chodzi ci o jego przemianę?
–
Brawo, udało ci się pomyśleć o czymś innym niż o kotach i Malfoyu – warknęła
Bulstrode. – I nie ma za co.
Judith
słysząc to, odetchnęła z ulgą. Oznaczało to, że jej koleżanka wcale nie jest aż
w tak opłakanym stanie. A dodatkowo Rhodes znała świetny rozweselacz.
Podciągnęła spódnicę do góry.
–
Nie kręcą mnie laski, a jak już, to grubsze! – burknęła Millicenta.
–
Och, dziękuję – uśmiechnęła się Gryfonka, ale zanim Ślizgonka odpowiedziała jej
w typowy dla niej sposób, wyciągnęła piersiówkę zza pończochy i podetknęła jej
pod nos. – Pij!
Pani
Meyers wrzasnęła z przerażeniem, kiedy popatrzyła w lusterko – jej całe ciało
była pokryta czerwonymi krostami i piekącymi bąblami.
–
CO TY MI ZROBIŁEŚ, WARIACIE?! – wrzasnęła histerycznie, próbując rzucić się na
Freda Weasleya, który jednak odparł tylko leniwie „drętwota”.
–
To był furnunculus! – powiedział obojętnie. – I tak uważam, że byłem łaskawy –
dodał złośliwie, obejmując drżącą Sophie. – Przepraszam, chciałem, żeby
wszystko wypadło perfekcyjnie – powiedział nagle.
–
Och, Fred, przecież to nie twoja wina! To moja matka jest okropna! Ty byłeś
wspaniały! – odparła Sophie, wieszając się Weasleyowi na szyi. Po chwili
zaczęli się całować, nie zwracając uwagi na sparaliżowaną panią Meyers, która
miała ochotę zwymiotować.
–
Co się tutaj dzieje? – Namiętny pocałunek przerwało im majestatyczne wejście
księcia Karola – co prawda powagi mu odbierał kapelusz ze smętnie zwisającą
kaczką, ale jego spojrzenie było srogie i iście królewskie!
–
Tato! – pisnęła Sophie, wycierając usta. – Mama rzuciła się na Freda! I
obrażała mnie cały wieczór! Nie znoszę jej!
–
Tak, to prawda – bąknął Fred z zakłopotaniem.
–
Hmm… Odczarujcie ją – zażądał książę Karol, a Sophie spuściła głowę. Czy
ponownie czekała ją bieda?! Za pieniądze Freda stać ją było jedynie na dziesięć
nowych rzeczy tygodniowo! Weasley machnął różdżką, pani Meyers zerwała się z
podłogi.
–
Oczywiście, Karolu, nie wierzysz chyba w te wszystkie kłamstwa! Oszołomili mnie
i… Pokryli tymi wstrętnymi pryszczami! A ten chytry młodzieniec tylko zaciera
ręce na twój majątek! – powiedziała jadowicie. – Myślę, że powinniśmy ukarać
naszą córkę i zabronić jej zadawania się z tym typem spod ciemnej gwiazdy –
dodała, pogardliwie wydymając usta.
–
W sumie – powiedziała nagle Judith – jesteś świetna! Nie wiem, czemu nie
poznałyśmy się wcześniej!
–
Nadal jesteś Gryfonką – mruknęła Millicenta, czkając. – I nie podniecaj się
tak, bo zaraz się zrzygam od tej słodyczy. I…
–
Tak, nie ma za co! – odparła Rhodes, biorąc łyka z piersiówki. – Ooo! Widzę
malinkę na twojej szyi! – powiedziała nagle niepodobnym do siebie głosem,
mrużąc oczy. – Czyja to zasługa?
–
Myślisz, że ci powiem? – burknęła Bulstrode, rumieniąc się jednak lekko. W
sumie z żadną dziewczyną z Hogwartu nie spędzało jej się czasu w taki miły
sposób – Judith nie dawała jej odczuć, że jest od niej brzydsza czy grubsza, a
oprócz tego potrafiła mówić o czymś poza ciuchami i facetami! – Albo ci powiem
– zdecydowała nagle.
Lavender
Brown chichotała głupkowato, idąc obok Parvati. Właśnie rozmawiały o
najseksowniejszych chłopakach w Hogwarcie i o tym, z kim mogą pójść na bal – aż
nagle drogę im zagrodził chłopak. Wyjątkowo przystojny chłopak!
–
Blaise Zabini? – Zaśmiała się durnowato Lavender, okręcając pukiel włosów wokół
palca. Chyba był ostatnio w wariatkowie?
–
Jak miło, że pamiętasz, jak się nazywam – odparł Ślizgon bez kpiny w głosie –
choć gdyby taka kpina była, to Brown by jej nie zauważyła. – Zawsze uważałam
cię za bardzo uroczą osobę!
–
Taaak? – spytała Lavender, chichocząc. W końcu kto mógł się jej oprzeć? Parvati
przewróciła tylko oczami.
–
Dokładnie tak. Może wybrałabyś się ze mną na bal? – spytał poważnie Zabini.
–
Lavender, to Ślizgon – mruknęła Parvati, nachylając się nad swoją przyjaciółką
– jednak ta chichotała tak głośno, że nie zarejestrowała słów Patil.
–
W sumie to się słabo znamy! – odparła wreszcie Brown, na chwilę utrzymując
powagę.
–
Ale możemy poznać się lepiej – wymruczał Zabini, niespodziewanie sięgając za
jej ucho – wyciągnął zza niego białą różę, a Parvati prawie nie zaczęła uderzać
głową w ścianę. – Zapraszam cię jutro na kremowe piwo.
Judith
przez moment poczuła się jak jedna z tych dziewczyn z magazynów, które przynosi
jej do czytania Sophie. Nagle zapragnęła PLOTKI i liczyła, że będzie ona
naprawdę soczysta! Oczywiście nigdy nie przyzna się do swojej chwilowej
słabości, ale w tym momencie nerwowo popijała alkohol z piersiówki i patrzyła z
wyczekiwaniem na Millicentę, która – na gacie Merlina – wydawała się szczerze
skrępowana!
–
Właściwie będziesz pierwszą osobą, której to powiem – Ślizgonka zaśmiała się
nerwowo, a Judith z przejęciem upiła kolejny łyk. – Wiesz, tak naprawdę dobrze
znasz tę osobę.
–
To ktoś z naszego bliskiego otoczenia? – spytała się Rhodes, starając się
opanować dziwnie wysoką nutę swojego głosu.
–
Jest to… – zaczęła Millicenta, ale niestety jej przerwano.
–
Co wy tu wyprawiacie?! – wydarł się Snape, spojrzał na nie lodowato i na chwilę
zatrzymał swój wzrok na Judith, która zamarła z piersiówką w połowie drogi do
ust. – Czy zignorowanie mojego polecenia mam rozumieć jako rezygnację z zajęć
dodatkowych.
–
Ja… nie… – zajęknęła się Gryfonka, uświadamiając sobie, że dalej trzyma
piersiówkę w dłoni. Szybko ją zakręciła i schowała do torby. Snape czekał
ciągle na odpowiedź z kpiąco uniesioną brwią. Dobrze wiedział, że ta smarkula
nie poradzi sobie z tak sprytnie wymyślonym przez niego zadaniem! Judith
otworzyła usta, by się wytłumaczyć – kątek oka zauważając, że w pobliżu nie ma
nigdzie Millicenty (Gdzie ona się
podziała?! – pomyślała nerwowo) – ale przerwał jej dobrze znany głos.
–
Skończyliśmy zadanie wcześniej, profesorze – powiedział Malfoy, siadając obok
dziewczyny na schodach. – Posprzątaliśmy cały gabinet i postanowiliśmy sobie
zrobić przerwę.
–
Malfoy – wysyczał Snape – zawsze byłeś kiepskim kłamcą, ale kawalarzem jesteś
jeszcze gorszym. Marsz do gabinetu, czeka was szlaban.
–
Nie kłamałem, ale skoro musi się profesor przekonać na własne oczy, to proszę
bardzo – odparł Draco, wstając i wytrzepując spodnie z niewidzialnego brudu.
Podał Judith rękę z szarmancką miną i pomógł jej wstać.
–
Co ty odpierdalasz? – warknęła przez zęby, tak by jej ten stary nietoperz nie
usłyszał.
–
Będziesz mi jeszcze dziękować – odpowiedział pewnie Ślizgon.
–
Sophie, bardzo się na tobie zawiodłem – oznajmił książę Karol, ściągając ze
zbolałą miną dziwną czapkę.
–
Ależ proszę pana, Sophie mówi samą prawdę – w obronie dziewczyny stanął Fred.
–
Dla ciebie Jego Królewska Wysokość Książę Karol – prychnęła matka Sophii.
–
Ten dom jest nieodpowiedni dla członka królewskiej rodziny! – kontynuował
surowo Karol, nie zwracając uwagi na miny wszystkich zgromadzonych. – Muszę ci
kupić lepszy dom! – dodał, cmokając z niezadowoleniem na widok szafek. – I
tutaj nawet nie ma służby! Jak można żyć w takich okropnych warunkach?!
Fred
już otwierał usta w ramach protestu – jak ktoś śmiał obrażać jego dom, w którym
PRAWIE WSZYSTKO BYŁO ZE ZŁOTA? – ale Sophie nadepnęła mu na nogę i w efekcie
Weasley wydał z siebie tylko jęknięcie. Sophie uśmiechnęła się promiennie i po
chwili oboje z Fredem pożegnali księcia
Karola i obrażoną panią Meyers.
–
Dobra, to był stanowczo dziwny wieczór – westchnął Fred.
–
Zażyłeś Felix Felicis, prawda? – spytała obojętnie Sophie, siadając na ladzie.
–
Skąd wiesz?
–
Bo nigdy w życiu nie wypadłbyś tak dobrze bez żadnej pomocy – odparła
złośliwie.
–
Och, za to dalsze swoje plany na dzisiejszy dzień wypełnię znakomicie – i to
bez żadnej pomocy! – zawołał Fred, opierając się beztrosko o balustradę.
Powieki
Severusa Snape’a niebezpiecznie zadrżały na widok olśniewająco czystego lochu.
Przez minutę wpatrywał się milcząco w pomieszczenie.
–
Mamy się wynosić? – spytał nonszalancko Malfoy. Mistrz eliksirów pokiwał głową.
–
Blaise to wyczyścił? W zasadzie ten ktoś, kto stanowi marną imitację Blaise’a?
– mruknęła Judith, kiedy znaleźli się już na korytarzu.
–
Niezupełnie – odparł Malfoy, wręczając skrzatowi ukrytemu za pomnikiem dziesięć
galeonów. – Ale więcej nie przyjdę na dodatkowe zajęcia.
–
To po co tutaj przyszedłeś dzisiaj? – spytała Rhodes, krzyżując ręce na piersi
i zatrzymując się w połowie korytarza.
–
Cóż… – Zaśmiał się głupkowato Malfoy. – Ślizgoni zawsze dostają to, czego chcą!
–
Zjeb – skomentowała Judith i oddaliła się. Draco już miał wchodzić do Pokoju
Wspólnego Slytherinu, aż usłyszał za sobą głos.
–
Wiem, co planujesz. – Odwrócił się i zobaczył wymierzone w siebie spojrzenie
Pottera. Zmieszał się lekko i odruchowo poprawił szatę.
–
Nie wiem, o czym mówisz – odparł chłodno i zniknął za Kamienną Ścianą.
Sophie
Meyers wbiegła z samego rana prosto do lochów. Usiadła obok Judith z jeszcze
dumniejszym wyrazem twarzy niż zazwyczaj.
–
Byłaś całą noc u Weasleya? – mruknęła obojętnie Rhodes. – Nie żeby mnie to interesowało.
–
Tatuś kupił mi dom w Hogsmeade! A w zasadzie prawdziwy PAŁAC! – zawołała
podniecona Sophie, nie słuchając w ogóle Judith.
–
No dobrze, to mnie całkiem zaskoczyło – przyznała mu chwili Rhodes, snując
wizję o setce kotów mieszkających w pałacu.
–
Żadnych pchlarzy!
–
Skąd wiedziałaś? – mruknęła Judith, tym razem wyobrażając sobie, że uprawia
miłość z Malfoyem w stu pokojach.
–
I żadnego seksu z arystokratą!
–
Ech… – westchnęła Rhodes, myśląc o pokojach wypakowanych pizzą, hamburgerami i
chipsami.
–
A TYM BARDZIEJ ŻADNEGO ŻARCIA!
–
To po co ci pałac?
Meyers
już jej nie odpowiedziała – zerwała się z miejsca, wymachując swoim futrzanym
szalem na prawo i lewo. Podeszła do trzeciej ławki i pochyliła się nad nią.
–
Widzisz, jak schudłam?! – krzyknęła, odsłaniając kawałek brzucha.
Blaise Zabini spojrzał na nią ze zdziwieniem, a po chwili chrząknął.
Blaise Zabini spojrzał na nią ze zdziwieniem, a po chwili chrząknął.
–
Wybacz, ale nie jesteś w moim typie. Nie lubię tak wychudłych dziewczyn –
odparł oficjalnie, po czym dodał – myślę, że twoje zaburzenia odżywiania i syndrom
narcystyczny wymagają profesjonalnej pomocy. Może powinnaś udać się do Świętego
Munga? – spytał, ale Meyers nie słuchała – tańczyła w kółku, ekscytując się
słowami Ślizgona. Zabini jęknął żałośnie i wyciągnął zza szaty znajomy
przedmiot. A mianowicie… Piersiówkę!
–
HA, WIEDZIAŁAM! – zawołała Judith, zrywając się z miejsca. Wyrwała chłopakowi
przedmiot z ręki i wzięła łyka – skrzywiła się. To był sok. Sok dyniowy.
–
CISZA! – warknął Severus Snape, wpadając do lochów. – Dzisiaj przygotowujemy… –
westchnął ciężko i podał zmięty pergamin Malfoyowi.
–
Kolorowe eliksiry na zjazd absolwentów. – Przeczytał beznamiętnie Draco.
–
Mam nadzieję, że są bezalkoholowe – mruknął Zabini, wyrywając Gryfonce z ręki
piersiówkę. – Czy mogłabyś nie dotykać moich rzeczy, młoda damo?
–
Zabini, co ty, do chuja Merlina, pierdolisz? – warknęła Judith, zastanawiając
się, jak silne leki musi otrzymywać Ślizgon, że tak mocno się zmienił.
–
Okropne słownictwo, okropne – zacmokał z niezadowoleniem Blaise, a dziewczyna
ze spuszczoną głową wróciła na swoje miejsce.
–
Uważam, że powinniśmy zrobić mimozę, aczkolwiek ściągnięcie tutaj najlepszego
szampana na świecie może być zbyt trudne dla profesora – powiedziała kpiąco
Sophie, a Snape przestał uderzać głową. Podniósł się zza biurka i na sztywnych
nogach podszedł do Gryfonki.
–
Minus milion od Gryffindoru – wysyczał przez zęby, ale Meyers popatrzyła na
niego ze znudzeniem. Jak każdy wiedziała, że nie mają już nawet śladu punktów i
dalej piłowała paznokcie. Snape’owi niebezpieczna zadrgała powieka. Bez słowa
wyszedł z klasy i trzasnął drzwiami.
–
No to chyba koniec na dziś – powiedziała pewnie Millicenta, wstając z miejsca.
– Ruszcie dupy, wychodzimy! – krzyknęła, kiedy nikt nie wstał. Jej ton zabrzmiał
na tyle zimno i poważnie, że Seamus, zrywając się z miejsca, potknął się o
własne sznurówki.
–
Frajer – prychnęła Sophie i przeszła po jego plecach. Dziesięciocentymetrowe
obcasy wbiły się boleśnie w plecy chłopaka.
–
Drzwi są zamknięte – oznajmiła ponuro Judith, która dopadła do nich jako
pierwsza.
–
Naciśnij mocniej klamkę, słabeuszu – prychnęła Bulstrode, przepychając się
przez tłum. – Nie ma za… – urwała, kiedy klamka nagle zniknęła. – Zamknął nas.
–
Niee! – zawyła Meyers, która zaczęła się mocno trząść. – Tylko nie to!
–
Uspokój się, wypuści nas jak zrobimy eliksiry – Judith próbowała ją pocieszyć,
ale Sophie zawyła tylko głośniej.
–
A jak znów będziemy musiały kogoś zjeść? NIE CHCĘ ICH JEŚĆ – zaryczała, a
wszyscy odsunęli się od niej.
–
Ja nikogo nie zjadłem, jak tam byłem – mruknął Draco, chowając się za Judith.
–
Ja też – odpowiedziała mu ze strachem w oczach Rhodes.
Snape
szedł, cicho pogwizdując. Rzucił specjalny, skomplikowany czar na drzwi, który
zniknie dopiero po uwarzeniu przez jego nieudolnych uczniów odpowiedniej liczby
eliksirów. Co prawda mogło im to zająć wieczność, jednak to nie pierwszy ich
dzień w zamknięciu. Snape zaśmiał się pod nosem ze swojego niecnego planu.
Teraz znów ruszył w stronę komnat Nimfadory Tonks. Ostatnio poważnie go
zaskoczyła, jednak jej dziwaczny fetysz zaczął mu się nawet podobać!
–
Uspokójcie się i zabierzcie się do pracy – oznajmiła im mentorskim tonem
Hermiona Granger.
–
Napisałaś już recenzje świeczek, króliczy zębie? – spytała słodko Sophie,
instruując Semeausa, jak ma kroić jej korzonki. Zawsze znajdzie się jakiś
frajer! – Bo wiesz, mam dla ciebie nowy dział. „Zakazane zabawy”. Będziesz
pisać o seksie – powiedziała bez mrugnięcia okiem.
–
Dobrze wiesz, że miałabym kłopoty, gdybym pisała na takie tematy w szkolnej
gazecie – odparła Granger, czerwieniąc się.
–
Jakby to powiedzieć… Gówno mnie to obchodzi – mruknęła Meyers.
–
Ty… Ty… TY pusta, rozkapryszona jędzo!
–
Ale obelga! – Przewróciła oczami Millicenta, która ciachała swoje korzonki
siekierą – znalazła ją pod biurkiem Snape’a.
–
Pewnie boisz się, że okażę się od ciebie lepsza! – dodała Hermiona, widząc, że
po Sophie wszystko spłynęło jak po kaczce.
–
Tak, sikam ze strachu – bąknęła Meyers.
–
Ja nadal nie wiem, jak Fred może być z takim pustakiem! – Zirytowała się na
dobre Granger.
–
Od Freda to ty się odwal! – Sophie wydęła pogardliwie usta i wstała. – A i twój
chłopak nie jest zbyt dobry w łóżku, prawda? Mówię to z własnego doświadczenia…
– szepnęła jej do ucha i widząc zszokowane spojrzenie Hermiony, zaśmiała się.
Postanowiła wrócić na swoje miejsce, mając nadzieję, że odprowadzi ją
szlochanie Hermiony, ale zamiast tego poczuła, jak ktoś się na nią rzuca.
–
Czego innego można spodziewać się po szlamach? – westchnął Malfoy. – Ale
stawiam pięć galeonów, że Granger ją połamie – powiedział obojętnie, patrząc,
jak Hermiona wgniata Sophie w posadzkę.
–
Coś ty. Sophie zabiłaby nas wszystkich – stwierdziła cierpko Judith,
obserwując, jak jej przyjaciółka gryzie w ramię Hermionę.
Severus
Snape próbował ukryć swoją ekscytację, wkraczając do komnat Nimfadory. Kim
miała stać się dzisiaj? Ostatnio zaskoczyła go, przybierając postać
pielęgniarki–trupa ze Świętego Munga! A wieczorem… Cóż, wieczorem spotkał się z
prawdziwym dementorem, jednego jego pocałunek go nie uśmiercił. Rano obejmował
Śmierciotulę we własnej osobie!
Och tak, Severus Snape uwielbiał horrory – cóż, pozostałości po wychowywaniu się w mugolskim domu! Jednak dzisiejszy dzień miał naprawdę zamrozić krew w jego żyłach!
Och tak, Severus Snape uwielbiał horrory – cóż, pozostałości po wychowywaniu się w mugolskim domu! Jednak dzisiejszy dzień miał naprawdę zamrozić krew w jego żyłach!
–
Witaj, Severusie! Czy wykonałeś swoje zadanie? – Przywitał go lodowaty głos
Czarnego Pana.
–
Tonks, uważam, że ta charakteryzacja jest lekką przesadą – westchnął Snape, ale
posłusznie zaczął ściągać z siebie szatę.
–
Co ty pleciesz, idioto? – warknął Voldemort.
–
Czy nie moglibyśmy wrócić do Lily? Dawno jej nie było! – stwierdził Snape.
–
Ubierz się, natychmiast! – Ten, Którego Imienia Nie Można Wymawiać, zasłonił
oczy ręką, kiedy tylko Severus stanął przed nim w samych bokserkach.
–
Dzisiaj będziesz grała niedostępną? – uśmiechnął się kpiąco mistrz eliksirów,
zrzucając ostatnią część garderoby.
–
Severusie? Co tu się dzieje? – Snape usłyszał za sobą znajomy, damski głos.
Odwrócił się pomału i spojrzał na zaskoczoną Tonks, która stała z różdżką w
ręce.
–
Może powinniśmy im pomóc? – spytała się Judith ze znudzeniem. Gryzła leniwie
gałązkę z miętą.
–
Nie, daj im się jeszcze pobawić – mruknął Draco, opierając się o jej ramię. Od
pół godziny Hermiona i Sophie tarzały się po podłodze w śmiertelnych uściskach.
–
Nie wiem jak kobiety mogą się tak poniżać! – zacmokał Blaise z niedowierzaniem.
– Powinny zachowywać się jak PRAWDZIWE damy!
–
Zamknij się – warknęła Millicenta – jesteś nieznośną namiastką Zabiniego! Nie
powinni cię stamtąd wypuszczać, ty CHORY POJEBIE! – wydarła się i rzuciła w
niego siekierą. Chłopak uchylił się przed ciosem i zaśmiał się dziko. Wszyscy
spojrzeli na niego zszokowani, nawet dziewczyny zastygły w pozycji, w której
nikt nie potrafił rozpoznać czyje kończyny należą do kogo.
–
Ale się ubawiłem dzięki wam – zachichotał Zabini, zrzucając z siebie szatę i
ukazując wszystkim swój lateksowy strój.
–
Co, kurwa?! – krzyknęli Judith i Draco jednocześnie.
–
To był mój najlepszy żart! Nawet Weasleyowie się mogą przy mnie schować! –
stwierdził Blaise, poprawiając kombinezon.
–
Ale jak wytrzymałeś tyle czasu bez alkoholu? – zawyła Judith.
–
Mam nowe cukiereczki – stwierdził chłopak z uśmiechem i wyjął woreczek z
żółtymi pastylkami. Millicenta rzuciła się
na niego, wyrwała mu je i wsadziła pokaźną dawkę do ust.
–
W sumie… Można się było tego spodziewać – mruknęła Judith i poszła w ślady
Millicenty. Po chwili cała trójka – Blaise, Millicenta oraz Judith – leżała na
ziemi, bredząc coś o jednorożcach i smokach.
–
Przyszli mistrzowie eliksirów! – stwierdził pogardliwie Malfoy, z uwagą
mieszając składniki. W końcu musiał przygotować trzy dodatkowe mikstury!
Beztrosko wrzucił łuski smoka – ale po chwili ze zdumieniem zobaczył, że wrzuca
je do pustego kotła!
–
Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie powiesz mi, co knujesz! – Szkła Harry’ego
Pottera zalśniły złowrogo.
–
Harry, to nie jest sposób, żeby się na to dowiedzieć! Nie chce być tutaj zamknięta!
– zalamentowała Hermiona, odsuwając się od Sophii. Po chwili, przypominając
sobie powód całej bójki, odwróciła się w jej stronę. – Kiedy niby spałaś z
Georgem?
–
Daj spokój, idiotko, żartowałam – odchrząknęła Meyers, wycierając usta z krwi,
po czym zaśmiała się nerwowo. Wyobraziła sobie miny Freda i George’a, kiedy
dowiedzieliby się, co wypaplała.
–
Tak myślałam – burknęła Granger.
–
Bzykali się w trójkącie! – wykrzyknął Blaise, który nagle poderwał się na równe
nogi. Granger stanęła osłupiała, a Sophie schowała twarz w rękach. – A poza
tym, absolutni idioci, przygotujmy po prostu dziesięć litrów tego eliksiru i
rozlejmy do mniejszych fiolek. Pójdzie szybciej – a ja mam dzisiaj randkę.
–
Z kim, na Merlina? – wymamrotała Millicenta.
–
Z Lavender Brown.
–
Przecież…
–
Jeśli ktoś z was wypapla, że tak naprawdę udaję, to was pozabijam! – powiedział
podniesionym głosem Blaise i popatrzył zimno na wszystkich. – A teraz do
roboty, pszczółki! – zawołał słodko.
–
Już się rozebrałeś, Severusie? – spytała z lubieżnym uśmiechem Tonks, siadając
na łóżku.
–
Tutaj był… Ktoś – odchrząknął Snape, który nagle stracił ochotę na amory!
–
Kto niby? Jestem aurorem. Tylko ty masz wstęp do moich komnat! – zawołała
beztrosko Nimfadora.
–
Czarny… – zaczął mówić Snape, ale wrzasnął ze strachu. Znowu jego oczom ukazało
się oblicze Voldemorta! Szybko wybiegł z komnaty, zapominając o tym, że jest
nagi!
–
Zaczynam się o niego martwić – stwierdziła Tonks, drapiąc się po głowie.
–
A powinnaś zacząć się martwić o siebie! – Usłyszała za sobą głos.
–
Spałaś z MOIM Georgem? – wydarła się Hermiona, podchodząc do Sophie.
–
Wcale nie! – pisnęła Sophie, która trochę się wystraszyła szaleństwa, które
pojawiło się w oczach Hermiony. – Skąd to wiesz?! – zwróciła się nagle do
Zabiniego, który z miną znawcy wrzucał ziemniaki i drożdże do wielkiego
kociołka.
–
Małe ptaszki mi zaćwierkały – odparł spokojnie, dodając słodu jęczmiennego. –
Proszę mi nie przeszkadzać, próbuję uwolnić nas za pomocą cudownej i pysznej
wódki ziemniaczanej!
–
Brzmi to obrzydliwie – stwierdził Harry, marszcząc nos.
–
Bluźnisz! – wydarł się Zabini, dziko machając rękoma. Millicenta podbiegła do
niego i wpakowała mu do ust garść tabletek, a Ślizgon się od razu uspokoił.
–
Ja chcę poznać tajemnicę MALFOYA! – zawołał władczo Potter, przypierając
Ślizgona do ściany.
–
Nie mam żadnej! – pisnął Draco, próbując złapać oddech.
–
Nie bij mojego chłopaka! – krzyknęła Judith, rzucając się Harry’emu na plecy.
–
Spałaś z moim chłopakiem! – zawyła Hermiona rzucając się na Sophie.
–
I tak ma mniejszego niż Fred, nic nie straciłaś! – odpowiedziała Meyers,
starając się wyrwać włosy swojej rywalce.
–
Za ile będzie ta wódka? – mruknęła Millicenta, siadając obok stanowiska
Zabiniego i przyglądając się szamoczącym uczniom.
–
Za pół godziny, pszczółko – odparł radośnie chłopak, mieszając w kociołku.
–
Może powinniśmy im pomóc? – spytał się Seamus.
–
To idź i im pomóż – warknęła Bulstrode, przegryzając tabletkę. Chłopak spojrzał
na swoich kolegów, którzy złączyli się w jedną bójkę i teraz każdy bił każdego,
nie patrząc w kogo uderza.
–
Mogę tabletkę? – spytał się niewinnie i usiadł koło Ślizgonki.
Nimfadora
odwróciła się powoli, mocno zaciskając rękę na różdżce. Dobrze znała ten głos!
Oznaczał…
–
Remus! – pisnęła radośnie i rzuciła się mężczyźnie w ramiona. – Co ty tutaj
robisz?
–
Usłyszałem plotki, że masz romans ze Snapem. Jak możesz?! – zawołał
dramatycznie mężczyzna, a na końcu zawył do sufitu jak pies.
–
Myślałam, że straciłam cię na zawsze – powiedziała, a głos się jej załamał.
–
Zawsze cię kochałem i kochać będę – westchnął Lupin, przykładając dłoń do czoła
i patrząc żałośnie w górę.
–
Ja ciebie też! – zachlipała Nimfadora.
–
Dlatego uwolnię cię od tego potwora i zostaniesz moją samicą alfa! – oznajmił
jej władczo, chwytając ją w ramiona.
–
Och, tak, Remusie! Uwielbiam twą wilczą naturę! – Tonks zachichotała i razem z
Lupinem zniknęli w ciemności.
–
Skończone! – zawołał uradowany Blaise, wycierając dłonie w chusteczkę z
inicjałami Ch. W. – Teraz idę na randkę, nie spieprzcie niczego! – warknął i
wyszedł dumnie z sali.
Hermiona,
Sophie, Draco, Harry i Judith leżeli na podłodze, wyczerpani, poszarpani i
pokrwawieni.
–
Judith, podaj mi błyszczyk, proszę – zachlipała Sophie, patrząc się z trudem na
swoje odbicie w poręcznym lusterku. – Judith? – Meyers nie dostała odpowiedzi
od swojej przyjaciółki, więc przeczołgała się po Potterze, który mruknął coś
nieprzytomnie i potrząsnęła przyjaciółkę za ramię. – Judith?! – zachlipała,
kiedy dziewczyna nawet nie drgnęła. – Malfoy, ona nie żyje!
–
Co? – wymamrotał Malfoy, wypluwając z ust kawałek szaty Pottera. Spojrzał w
kierunku swojej dziewczyny – jednak tą czynność przerwało mu głośne
chrząknięcie.
–
Wszyscy macie szlaban – wydusił z trudem Snape. – I odejmuję sto punktów
Gryffindorowi – dodał.
–
A dlaczego nie Slytherinowi?– spytał z pretensją Potter.
–
Chyba powinieneś już się nauczyć tego po PIĘCIU LATACH NAUKI! – prychnęła
pogardliwie Sophie, ale po chwili przypomniała sobie o czymś ważnym. –
PROFESORZE SNAPE, JUDITH UMARŁA!
Severus
mrugnął kilka razy i popatrzył nieprzyjemnie na Judith Rhodes – cóż, gdyby nie
żyła, to przynajmniej nie musiałaby uczęszczać na jego lekcje. Jednak podszedł
do uczennicy i chwycił jej nadgarstek – wyczuł puls.
–
Co jej się stało? – spytał z przerażeniem w głosie Malfoy.
–
Nie jestem magomedykiem, Draco. Zaprowadzę ją do pani Pomfrey. A wy – Snape
zwrócił się jadowicie do Hermiony, Harry’ego, Sophii i Dracona – wyszorujecie
wszystko tym! – Nagle przywołał do siebie mikroskopijne szczoteczki.
–
Bardzo śmieszne – burknęła pod nosem Hermiona, ale widząc spojrzenie Severusa,
który wyszedł z lewitującą Judith z sali, domyśliła się, że bynajmniej nie
żartował.
–
Nie wiedziałam, że jesteś taki fajny, Blaise! Słyszałam o tobie same okropne
rzeczy! – zaszczebiotała Lavender i zaśmiała, popijając jakiegoś drinka za
dziesięć galeonów, którego jej zafundował Zabini. Chłopak siedział przed
Gryfonką nawet nie mrugając – uśmiechał się szeroko i pił bezalkoholową whisky.
–
Tak? To bardzo interesujące. Co słyszałaś? – spytał, szczerząc się przy tym jak
psychopata.
–
No wiesz… Że jesteś gejem, ciągle pijesz, lubisz manipulować ludźmi! A nawet
ich torturować! – trajkotała Brown.
–
Kurw… Kurczę, cóż za okropna osoba mogła wymyślić takie obrzydliwe plotki? –
Skrzywił się chłopak.
–
Nie wiem, doprawdy, nie wiem! – zawołała Lavender i po chwili – nieoczekiwanie
– nachyliła się nad Blaisem. Zabini głośno przełknął ślinę i wyciągnął swoje
tabletki – wziął całą garść i połknął je na raz. Widząc zdziwiony wzrok
Lavender, wyjaśnił:
–To
miętówki! Chcę mieć świeży oddech!
Brown
wzruszyła ramionami i przyssała się do biednego Blaise’a, który wzywał Merlina
i wszystkich czarodziejów, żeby ci uwolnili go od paszczy tego mrówkojada!
–
Kurwa, jestem córką księcia! A zmywam z wami – nieudacznicy – podłogę w lochach
jakimś gównem! Nie mieści mi się to nawet w paznokciach! – wybuchła Sophie.
–
Ja jestem synem Lucjusza Malfoya i w dodatku mam czystą krew – skomentował
chłodno Malfoy.
–
Tak, warto się szczycić, że pochodzisz z rodziny śmierciożerców – prychnął
Harry.
Hermiona czyściła podłogę w ciszy, chociaż ręce jej drżały – przyglądała się nadal z niechęcią Sophii. Meyers przełknęła ślinę.
Hermiona czyściła podłogę w ciszy, chociaż ręce jej drżały – przyglądała się nadal z niechęcią Sophii. Meyers przełknęła ślinę.
–
Hermiono, tak naprawdę tylko żartowałam. Do niczego takiego nie doszło –
powiedziała oficjalnym tonem, ale przerwał jej pogardliwy śmiech Malfoya.
–
Nie, Hermiono, to prawda – odezwał się niespodziewanie Potter.
–
To czemu nie powiedziałeś mi WCZEŚNIEJ?! – Zirytowała się nagle Granger,
rzucając milimetrowy przyrząd gdzieś w kąt.
–
Cóż, uznałem, że to nie moja sprawa i George powinien ci sam powiedzieć –
wyjaśnił spokojnie Harry.
–
IDĘ DO GEORGE’A! – stwierdziła nagle Hermiona, ale Sophie w panice zagrodziła
jej przejście.
–
Nie… Nie możesz, słuchaj, Hermiono, pięknie dzisiaj wyglądasz i…. Uczesałaś
się?
–
Czemu próbujesz być dla mnie nieudolnie miła? – spytała Granger, a po chwili
uśmiechnęła się. – Rozumiem! Boisz się, że Fred wreszcie zrozumie, jak okropną
osobą jesteś, jak powiem, co nagadałaś?
–
Słucham?! OKROPNA TO JEST TWOJA GĘBA. A TWOJA FRYZURA JESZCZE GORSZA! –
wykrzyknęła nagle Sophie, a Hermiona tylko przewróciła oczami i wyszła z
pomieszczenia.
–
Jesteś bardziej urocza niż sam Czarny Pan! – skomentował beztrosko Malfoy. –
Pójdę zobaczyć co z Judith. Idziesz ze mną, mugolaczko? – mruknął, mijając ją w
przejściu.
–
PEWNIE! IDŹCIE SOBIE! BĘDĘ TO CZYŚCIŁ SAM! – Zirytował się Harry, ale wszyscy
go zignorowali.
Zabini
odsunął stanowczo od siebie Lavender, która wyglądała na niezadowoloną. Cóż,
wiele mógł znieść dzięki swoim pastylkom, aczkolwiek na pewno nie zaliczało się
do tego jawne molestowanie pod stołem!
–
Lawendko, moja urocza! – zaczął słodko, przyrzekając sobie w duchu, że jak cała
farsa się skończy, zabije ją, a kawałkami ciała nakarmi Graupa. – Z niektórymi
rzeczami planuję poczekać trochę, oczywiście z szacunku do kobiet! – dodał
pośpiesznie, widząc naburmuszoną minę Brown. – Uważam, że do tego typu
czynności fizycznych trzeba dojrzeć, a człowiek najbardziej dojrzały jest po
ślubie! – powiedział szybko, lecz jeszcze szybciej pożałował swoich słów. Oczy
Lavender na ostatnie słowo zalśniły szaleńczo, a jej twarz wykrzywiła się w
obrzydliwym wyrazie radości.
–
Ślub?! – pisnęła, podniecona. – Nie wiedziałam, że aż tak szybko mogłeś mnie
pokochać! – trajkotała dalej, ale Blaise przestał jej słuchać. Siedział ze
sztucznym śmiechem, patrząc się na nią i zastanawiając się, czy jak wbije jej
tu i teraz nóż w gardło, to czy dadzą mu Order Merlina. – Ale tak, tak! Przyjmuję
twoje zaręczyny! – zawołała, rzucając mu się na szyję. Wszyscy w pubie pod
Trzema Miotłami spojrzeli na nich ze zdziwieniem. Kilka osób zaczęło im
klaskać, a wtedy Zabini uświadomił sobie, że powrót do Hogwartu może nie był
najlepszym pomysłem!
–
Chcę wiedzieć, co jest mojej kobiecie! – zawołał władczo Draco, wchodząc z
rozmachem do Skrzydła Szpitalnego.
–
Ciii! Pacjenci potrzebują spokoju! – warknęła pani Pomfrey, szybko podchodząc
do Malfoya, który momentalnie się zaczerwienił. Sophie spojrzała na niego z
zażenowaniem. Zero autorytetu, zero! Odchrząknęła i próbując naśladować
królewski ton głosu ojca, powiedziała:
–
Chciałabym jak najszybciej dowiedzieć się, co stało się z moją uroczą
przyjaciółką – Judith. Bardzo się o nią martwimy!
–
Och, oczywiście, złotko! – zaszczebiotała kobieta. – Chodźcie za mną.
Sophie
spojrzała na Malfoya z triumfem. Może i nie jest czystej krwi, ale królewskiej
już tak!
–
Potrzebuje dzień odpoczynku. Musiała stracić przytomność, gdy uderzyła się w
głowę kociołkiem. Profesor Snape powiedział, że często jej się zdarza bić samej
siebie na zajęciach – Pomfrey westchnęła i spojrzała smutno na Sophie i
Dracona. – Możecie chwilę z nią pobyć. Ale wiedzcie, że samookaleczenie jest
bardzo niebezpieczne!
Patrzyli
się przez chwilę jak kobieta odchodzi, a gdy zniknęła w swoim gabinecie Meyers
wybuchła gromkim śmiechem.
–
Ale z profesorka jest kawalarz!
–
Głupi Potter, chciał ją zabić! – warknął Draco, w którym coś drgnęło na widok
śpiącej Judith. Co prawda widział ją już śpiącą, ale nigdy bez kotów!
–
Oj, nie pierdol, nic jej nie będzie – dziewczyna wzruszyła ramionami i zaczęła
coś szukać w torebce. – Czas zemścić się za drugą klasę! – zaśmiała się,
wyciągając magiczny marker.
–
Co masz zamiar zrobić? – spytał Draco, ale Sophie tylko zachichotała
złowieszczo. Po chwili domalowała Judith koci pyszczek, wąsy i długie brwi.
–
To chyba kiepska zemsta dla niej – mruknął Malfoy, rozsiadając się na krześle.
Sophie wzruszyła ramionami i dorysowała jeszcze na policzku genitalia.
–
Ale przyjemnie gilgocze! – Zaśmiała się Judith, która nagle się obudziła. – Kim
jesteście? – zapytała nieprzytomnie.
–
Oj przestań się wydurniać! – zawołała Sophie, po czym podeszła do półki z
różnymi lekami i zaczęła je wkładać do torebki – w końcu przed balem potrzebowała
tony środków na przeczyszczenie!
–
Musiałaś się uderzyć w głowę, Judith – dodał Draco, siadając na łóżku obok
Rhodes.
–
Jak się czujesz?
–
Serio, kim jesteś? – spytała Judith, mrużąc oczy.
–
Nazywam się Draco Malfoy i masz zaszczyt chodzić ze mną od lipca tego roku! –
oświadczył jej dumnie Ślizgon.
–
Dobra, bla, bla, bla, co mam zrobić, żeby Królicze Zęby nie wypaplała tego –
mamrotała do siebie Sophie, która zapakowała do torebki całą apteczkę pani
Pomfrey.
–
Rzuć na nią Oblivate! – Wzruszył ramionami Draco.
–
To by było dobre, ale za dużo osób o tym wie – zastanawiała się głośno Sophie.
–
Oj, Wieprzlej się tym nie przejmie – kontynuował Malfoy, który nawet nie
wiedział, czemu rozmawia na ten temat i z niepokojem patrzył na Judith, której
spojrzenie było bardziej nieobecne niż zazwyczaj. Przyciskała do siebie
poduszkę i nuciła pod nosem jakąś dziwną piosenkę. Może wcale ich nie
nabierała?! Nie chciał chodzić z drugą Luną!
–
Może i nie, ale JESZCZE MI SIĘ NIE OŚWIADCZY! A śmierciożercy, Sami–wiecie–kto…
Nie chce umrzeć jako stara panna! – trajkotała dalej Sophie. – Ech, ale mam
odrosty na paznokciach!
–
Moja matka robi manicure u skrzatów – mruknął obojętnie Draco. – Szybko ci się
oświadczy, bo jesteś obrzydliwie bogata. Zawsze jakieś sępy czają się na
majątek! – dodał z przekonaniem.
– Na pewno nie mam z wami nic wspólnego! –
powiedziała nagle Judith. – Jesteście strasznie głupi i puści! – dodała z
oburzeniem i usiadła wyprostowana na łóżku. Kto ją tak okropnie ubrał?! Miała
na sobie jakąś piżamę w koty, skarpetki w koty, a na głowie chyba kocie uszy!
Kątem oka zobaczyła w gablotce, że na twarzy ma namalowanego kota! Zaczęła
krzyczeć!