Informacje

Znajdziecie nas także na: FANFICTION.NET oraz FACEBOOKu.

poniedziałek, 2 maja 2016

Rozdział 5. EVERYBODY OUGHT TO HAVE A MAID

Witamy w ten piękny, majówkowy dzień!
Z okazji, że mamy trochę wolnego dajemy wam ten o to rozdział. Miłego czytania!




Sophie Meyers obudziła się następnego poranka pełna siły i entuzjazmu. Ściągnęła z oczu opaskę i uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze wiszącym tuż nad łóżkiem! W końcu dzisiaj miała odwiedzić tatusia i przedstawić jemu swojego ukochanego! Czy mogło być coś piękniejszego?! Odrzuciła na bok kołdrę z najlepszego jedwabiu i wsunęła stopy w różowe kapcie z puszkiem. Ach, jak cudownie jest być najlepszą i najpiękniejszą! – pomyślała Sophie.
Odwróciła się w stronę łóżka swojej przyjaciółki, by i ona mogła się napawać jej idealną cerą i cudownymi włosami, ale kiedy tylko zobaczyła Judith, skrzywiła się. Jej przyjaciółka leżała w wielkim koszu dla zwierząt, który sprezentował jej Fred i była ubrana w strój kota, który dał jej George. Miał to być kolejny żart Weasleyów, jednak chyba się nie udał, gdyż dziewczyna uśmiechała się szeroko przez sen, przytulając wielką myszkę–zabawkę.
– Co się raz zobaczy już się nigdy nie odzobaczy – odezwała się Luna, która właśnie weszła do dormitorium.
– Co ty tutaj robisz?! – zawołała Sophie, która wystraszyła się nie na żarty! Gdyby nosiła jakieś majteczki, to właśnie by prawie w nie popuściła!
– Harry powiedział, że mogę się u was umyć – powiedziała sennie dziewczyna.
– Znów z nim spałaś?!
– Zawsze mi pokazuje swoje…
– NIE KOŃCZ! – wydarła się Sophie, zakrywając uszy dłońmi.
– Czemu się tak drzecie z rana?! – burknęła Judith, przekręcając się na brzuch. – Koty muszą spać dwadzieścia godzin na dobę!
– Idź już się myć!– warknęła Meyers, ignorując przyjaciółkę. – Masz pięć minut, potem cię z niej wyrzucę siłą! – zawołała za Luną, która już zniknęła za drzwiami łazienki. Dzisiaj miał być jej dzień i nie pozwoli by nikt jej go zepsuł! NIKT!
– Kotek chce mleczka – wybełkotała Judith przez sen, ssąc swój koci ogon.
– Ja jebie – skomentowała to tylko Sophie i podeszła do swojej szafy, którą wstawiła od razu jak tatuś jej wybaczył. Co prawda zajęła ona miejsce trzech łóżek, które należały do Lavender, Parvati i Hermiony, ale za odpowiednią sumę wszystko da się kupić! Nawet własne dormitorium. Otworzyła wielkie drzwi, za którymi piętrzyły się sukienki o różnych krojach i kolorach. Co by tu dzisiaj założyć? Mradę czy Chamagnel? – zastanowiła się.
– Fred, co ty na gacie Merlina, wyprawiasz?! – wydarł się George, kiedy zauważył swojego brata siedzącego za kanapą i wcinającego już trzecią – przynajmniej tyle pudełek leżało koło Weasleya – bombonierkę Lesera.
– Nie mogę poznać jej ojca! – zawołał rozpaczliwie Fred, zjadając kolejną czekoladkę.
– Stary, ale one już na nas nie działają – przypomniał mu brat.
– Nawet jak zjem dziesięć?!
– Nawet jak zjesz tysiąc!
– To co mam niby zrobić?! – zawołał rozpaczliwie Fred, wycierając brudne od czekoladek usta.
– Nie wiem, powiedzieć „dzień dobry, jestem Fred, chodzę z pana córką wariatką”? – spytał kpiąco George, ale widząc, że jego brat nie ma ochoty na żarty, z ociągnięciem wyciągnął z kieszeni fiolkę ze złotym płynem. – Pij!
– Co to jest?
– Felix felicis, miałem zamiar wprowadzić je do stałej oferty sklepu, ale nie mogę już na ciebie patrzeć, stary – odparł George. – I kłam, powiedz, że jesteś Ministrem Magii, masz miliony galeonów na koncie! To tylko mugol, na Merlina!
– Ale jest księciem! – zawołał żałośnie Fred, wlewając w siebie złoty płyn.


– Myślisz, że dostałam jakiś wibrator? – mruknęła Judith, przypatrując się Sophie, która mierzyła kolejne szaty i dopytywała się, w której wygląda najszczuplej.
– Jesteś obrzydliwa – stwierdziła Meyers ze zdegustowaniem. – A co, Malfoy jest aż tak źle wyposażony? Wiedziałam! – zawołała chytrze.
– Nie. Nieważne – mruknęła Rhodes, czując, że głowa już ją boli od kolorowych szat Meyers. – Weź tą czarną.
– A CO, TWIERDZISZ, ŻE JESTEM TAKA GRUBA, ŻE… – zaczęła wydzierać się Sophie, ale po chwili ze zdziwieniem dostrzegła za oknem znajomą sową. Otworzyła je natychmiastowo i wyrwała ptaszysku list, po czym przegoniła go rękami. Nienawidziła ptaków! Ptaki śmierdziały i wszędzie się załatwiały! Czemu poczty nie przywoził jej jednorożec?! Po przeczytaniu listu jednak zapomniała o powyższym dylemacie – i mina jej zrzedła.
– Co jest? Nie macie rezerwacji w Hiltonie? – spytała kpiąco Rhodes.
– Hilton jest dla biedaków, IDIOTKO! – odparła Sophie. – Nie! MOJA MATKA POSTANOWIŁA PRZYJECHAĆ RAZEM Z TATUSIEM! – wykrzyczała ze wściekłością.


Cordelia Zabini przekroczyła próg szpitalu Św. Munga. Cóż, jej mąż wydał wczoraj ostatnie tchnięcie, pozostawiając jej niemałą sumkę, więc wreszcie mogła odwiedzić swojego syna! Pociągnęła z piersiówki, zanim podeszła do recepcji, po czym zwróciła się do grubej recepcjonistki:
– Dzień dobry! Przyszłam odebrać swojego synka z tego wariatkowa! – wyszczebiotała.
– To chyba niemożliwe! – powiedział jakiś głos z tyłu. Pani Zabini obróciła się i obrzuciła nienawistnym spojrzeniem grubą pielęgniarkę.
– Niemożliwe to jest to, że mieścisz się w tym szpitalu – odparła Cordelia, czkając.
– Cóż, przynajmniej wiemy, po kim pani syn odziedziczył tak wspaniałe geny! – odparła złośliwie kobieta.
– Prawda? – Zaśmiała się Cordelia, znowu pociągając z piersiówki. – Ale koniec włażenia mi do dupy. Proszę wypuścić Blaise’a! W TYM MOMENCIE!
– Ale on jest na przymusowym…
– NIC MNIE TO NIE OBCHODZI! TO MÓJ SYN I MOGĘ Z NIM ROBIĆ, CO ZECHCĘ! – zawołała pani Zabini, machając rękoma jak szalona i rozlewając alkohol. – Siedzi tutaj już dwa miesiące, wy nieudolne konowały!
– Dobrze, wypiszemy go na pani życzenie – wtrącił się medyk, który właśnie podszedł do widowiska. Stwierdził, że to będzie wyśmienity pomysł – badać obiekt w jego naturalnym środowisku!


– Nie, nie, nie! – zaczęła histeryzować Sophie. To był prawdziwy koszmar! – Co ja mam teraz zrobić?!
– Nic? To twoja matka, nie możesz się jej bać! – burknęła Judith. Dalej siedziała w stroju kota, którego nie miała zamiar ściągać już do końca życia.
– TYLKO MOJA MATKA?! – wybuchła Meyers. – To najokropniejsza kobieta na ziemi! Twoja mama cię nie wyzywała od małych grubasów! Nie naśmiewała się z twojego niskiego wzrostu! Nie mówiła ci, byś się nie śmiała, bo trzęsie ci się łałok! I na pewno ci nie mówiła, że masz twarz jak księżyc w pełni – OKRĄGŁĄ I PEŁNĄ KRATERÓW! – ostatnie słowa wyryczała wręcz z siebie, upodabniając się na moment do hipogryfa.
– To każ jej spierdalać lub odwołaj spotkanie – powiedziała obojętnie Judith, która mogła myśleć tylko o długich, grubych pe…
– Świetne rady, przyjaciółko! – powiedziała kąśliwie Sophie, przerywając marzenia Rhodes. – Nie powiem tatusiowi, że ma nie przyjeżdżać, bo pewnie już mi kupił prezent. Nie mogę go zawieść! – powiedziała i uśmiechnęła się do swojego odbicia. Jej śnieżnobiałe, ideale zęby i uśmiech jak u modelki często poprawiał jej humor. Ale nie tym razem! – Muszę tylko nic dzisiaj nie jeść, założyć bieliznę wyszczuplającą i mocno wyciągać głowę do przodu! – Dziewczyna zaśmiała się nerwowo i stanęła w dziwnej pozie przed lustrem, która miała zakamuflować jej wszystkie wyimaginowane kompleksy.
– Nie potrzebujesz tego wszystkiego– mruknęła Judith, ale widząc z jakim szaleństwem w oczach Sophie się wbija w gorset, stwierdziła, że nie ma sensu jej przeszkadzać. – Idę na śniadanie – oświadczyła, ale jej przyjaciółka jej nie słuchała, gdyż była zajęta nakładaniem na twarz specjalnych eliksirów wyszczuplających.


– To moje miejsce, ty zasrany gówniarzu! – wydarł się Malfoy na jakiegoś pierwszoklasistę i skopał go z ławy przy stole jego Domu.
– Jesteś jakiś nerwowy – stwierdził Nott, któremu na ramieniu wisiała Pansy i karmiła go jajecznicą.
– Może zacznijcie się jeszcze ruchać na tym stole! – mruknął Ślizgon, nakładając sobie niewyobrażalnie wielką porcję jedzenia na talerz.
– Weź idź zaruchaj i wyluzuj, a nie się wyżywasz na niczemu winnych ludziach – zaszczebiotała Pansy, gryząc w ucho Teodora.
– Zamknij się  – warknął tylko Malfoy, przeżuwając bekon.
– Twojej lasce już kompletnie odjebało – stwierdził Nott, szturchając w bok Dracona i wskazując mu na Judith, która właśnie weszła do Wielkiej Sali. Malfoy przełknął głośno ślinę. Ten obcisły kombinezon. Te kocie uszy. Poprawił nerwowo spodnie.
– Chętnie bym ją zerżnęła –Millicenta wypowiedziała na głos myśli Dracona, a Malfoy otarł pot z czoła. Specjalnie to zrobiła! Z irytacją zaczął spożywać ogromną porcję jedzenie, nie odrywając wzroku od talerza ani na sekundę.
– Zerżnąć to ty możesz co najwyżej tłustego prosiaka – wtrąciła się Pansy.
– Pocałuj się w swój kościsty tyłek, Parkinson – warknęła Bulstrode. – I nie ma za co – dodała, mrużąc oczy.
– Ciekawa jestem, z kim pójdziesz na bal, skoro tego psychopatę zamknęli w świętym Mungu i już nie pójdzie z tobą z, no wiesz… Z litości – docięła jej Pansy.
– Uważaj, kogo nazywasz wariatem, idiotko – odparła Ślizgonka. – I tak się składa, że mam partnera – dokończyła z wrednym uśmiechem.
– NIE WYTRZYMAM Z WAMI! – warknął niespodziewanie Draco i zerwał się ze swojego miejsca.
Judith z dziką satysfakcją wpatrywała się w Malfoya wychodzącego z sali. I kto był górą? Dawała mu co najwyżej dwie godziny. Trzy – jeśli miała być łaskawa.
– Panno Rhodes! – Usłyszała za sobą swoje nazwisko wypowiedziane niczym obelgę. – Mam nadzieję, że na dzisiejsze zajęcia ze mną ubierze się pani w inny sposób.
– Profesor Snape! – zawołała z zakłopotaniem. – Jest niedziela!
– Może być to dla pani niewiarygodne, ale wiem, jak się nazywam i jaki jest dzień tygodnia – skomentował zjadliwie mistrz eliksirów. Miał w zanadrzu tyle substancji do przygotowania, że ta głupia dziewucha po jednej lekcji straci ochotę na dalsze szkolenie się w eliksirach!


– Nadal ci nie wierzę, że nic nie piłeś! – mruknęła Sophie, trzymając się uporczywie Freda za ramię – ach te szpilki! – Pewnie jesteś pijany od wczoraj i narobisz mi wstydu przed tatusiem!
– Mówiłem ci już, jak pięknie i szczupło wyglądasz? – powiedział Weasley z szerokim uśmiechem. Był zrelaksowany jak nigdy – i przekonany, że wszystko uda się wprost znakomicie!
– Och, to tatuś! – wykrzyknęła nagle Sophie, prawie sikając z podniecenia. Podbiegła do mężczyzny w średnim wieku i dygnęła przed nim, po czym rzuciła się mu w ramiona i pocałowała go w łysiejącą głową. Przez chwilę Fred myślał, że ojciec Sophie przyprowadził ze sobą prostytutkę, ale po chwili w skąpo ubranej kobiecie o pełnych kształtach z trudem rozpoznał jej matkę.
– Miło mi państwa poznać! – zawołał wesoło Fred. Pocałował matkę Sophie w rękę i to samo chciał uczynić z jej ojcem, ale dziewczyna ze śmiechem oderwała go od grubej dłoni swojego tatusia.
– Fred lubi żartować, tato – stwierdziła słodko, a książę Karol najpierw zmarszczył brwi, a po chwili uśmiechnął się dobrodusznie.
– Ale mojej córce udało się poznać przystojnego mężczyznę! – powiedziała nagle z uznaniem pani Meyers. – To aż niewiarygodne – dodała zjadliwie, ale Sophie puściła tę uwagę mimo uszu! Dwaj mężczyźni jej życia przy jednym stole!
– To co będziemy dzisiaj jeść? – spytał Karol, gładząc się po brzuchu.
– To chyba logiczne, tatusiu, że homara i kawior! – fuknęła Sophie. – I POPIJAĆ NAJDROŻSZYM SZAMPANEM! – dodała, a książę Karol zawołał służącego, który miał zawołać służącego do składania zamówień.
– Może nam coś o sobie opowiesz, młodzieńcze? – zagaił rozmowę książę Karol, a Sophie zaczęła się niespokojnie wiercić, mamrocząc pod nosem „nie, nie, nie”.
– Och, ja… Ja, proszę pana? Nie wiem, czy mógłbym coś ciekawego opowiedzieć o swojej skromnej osobie – powiedział spokojnie Fred, rozsiadając się na krześle. Poczuł na udzie delikatne muśnięcie – czy Sophie nie mogła znaleźć sobie lepszego momentu? Jednak odprężył się i niezrażony kontynuował – Ukończyłem Hogwart ze wspaniałymi wynikami – same WYBITNE! Zaraz po szkole poszedłem na kurs do Ministerstwa Magii – w zaledwie pół roku mogłem poszczycić się tytułem adwokata od... – Fred zamyślił się przez chwilę – łamania praw skrzatów! Jednak czułem, czułem, że ten pasjonujący zawód mnie nie satysfakcjonuje! Dlatego w trzy miesiące zdobyłem także tytuł magomedyka! Zawsze lubiłem pomagać innym ludziom – otarł niewidzialną łzę z kącika oczu. – Moja rodzina ma tyle pieniędzy, że na szczęście mogę pracować całkowicie za darmo jako magomedyk i adwokat jednocześnie!
Sophie otworzyła usta ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.
– Widzisz tatusiu, jaki Fred jest wspaniały? – zapiszczała, szczypiąc chłopaka delikatnie w policzek.
– Och, Sophie, czy ja widzę dwudniowy odrost na twoich paznokciach? – prychnęła matka Sophie. Za długo uwaga była skupiona z dala od niej. – Wiedziałaś, że masz gości, nie mogłaś się lepiej przygotować?


Judith wbiegła do lochu jak na skrzydłach. Zaraz się miały odbyć pierwsze indywidualne zajęcia z eliksirów, na których miało się – oczywiście! – okazać jaka z niej wybitna mistrzyni eliksirów. Co prawda musiała się przebrać, ale czego się nie robi dla nauki! Zakręciła w stronę gabinetu profesora Snape’a i zamarła. Przy drzwiach stał również Draco Malfoy.
– Co ty tutaj robisz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. Jak miała być najlepsza na indywidualnych zajęciach, skoro już nie będą indywidualne?!
– Też poprosiłem o przyjęcie na douczanie – oznajmił Ślizgon. Dziękował w duchu Merlinowi, że Judith już nie miała kociego ogona!
– Ale to miały być zajęcia TYLKO dla mnie! – warknęła dziewczyna, zbliżając się do Malfoya, który zachichotał jak wariat i otworzył usta, by coś powiedzieć. Jednak nie zdążył, gdyż drzwi do gabinetu otworzyły się, a w nich stanął, nie kto inny, a sam Severus Snape, którego mina wyrażała jedynie cierpienie.
– Zaczynamy zajęcia – warknął i wpuścił ich do pomieszczenia. Judith szczęka opadła. Wokół stołu do warzenia eliksirów stały worki, butle i słoje z przeróżnymi, niekoniecznie ładnie wyglądającymi, składnikami. Judith z nich wszystkich udało się rozpoznać tylko wielki słój ze śluzem z gumochłona i kosz z gałązkami mięty.
– Będziecie ważyć Eliksir Wiggenowy – powiedział zimno Snape i zasiadł za biurkiem. – Pani Pomfrey ma już tylko resztki w swoich zapasach. Potrzebuje co najmniej dwustu buteleczek.
– A jaki jest przepis? – spytała się Gryfonka, ale spojrzenie, którym uraczył ją profesor eliksirów, mówiło wszystko – powinna to wszystko wiedzieć.


– Wyśmienity homar – pochwalił książę Karol, gładząc się po pełnym brzuchu.
– Jadałam już lepsze – prychnęła pani Meyers. – Strasznie dużo masła, nie ma co się dziwić, że jesteś taka szeroka w biodrach! – zwróciła się w kierunku córki.
Po słowach pani Meyers przy stole zapanowała niezręczna cisza.
– Eeee… Przynajmniej będzie dobrze rodzić w dzieci! – rzucił głupkowato Fred, choć wizja potomstwa nigdy wcześniej nie pojawiła się w jego głowie.
– Ta – odburknęła pani Meyers, znowu krytycznie patrząc na swoją córkę, która już prawie, prawie płakała!
– Ooo! Właśnie, kiedy ślub? – zagaił temat książę Karol, który nigdy nie słuchał zbyt uważnie tego, co mówi jego najgłupsza kochanka. Sophie dostała już niemalże zawału – Weasley zaraz powie, że nigdy nie weźmie z nią ślubu i ucieknie od stołu!
– Och, tak kocham pana córkę, że mógłbym to zrobić CHOCIAŻBY DZISIAJ! – zawołał radośnie Fred, po czym zaśmiał się szaleńczo, a Sophie wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia – jednak nie tak bardzo jak jej matka.
– Ale z ciebie żartowniś, chłopcze, ślub mojej córki musi być zaplanowany dziesięć lat wcześniej! Ale… Opijmy to! – Klasnął w ręce książę Karol i wraz z naburmuszoną matką Sophie wybrał się na zaplecze, tłumacząc, że znowu podadzą mu jakieś pomyje za tysiąc galeonów, jeśli nie dopilnuje sytuacji.
– Nieźle wypadłem, prawda? – spytał napuszony niczym paw Fred, nachylając się nad Sophie. Meyers z jednej strony była wściekła, z drugiej –zachwycona, więc pokiwała niepewnie głową. – Ale plotłoby mi się lepiej te bzdury, gdyby ktoś nie macał mnie swoją seksowną nóżką po jajcach! – dodał, kładąc jej rękę na kolanie.
– Nie wiem, o co ci chodzi – burknęła Sophie, zrzucając jego dłoń.
– Och, tak się droczysz, zobaczymy później…
– Idioto, w życiu bym cię nie dotknęła PRZY TATUSIU! – warknęła Sophie, dotykając swoich bioder w celu sprawdzenia, czy na pewno się poszerzyły.
Fred wzruszył ramionami – może Felix Felicis rozweselił go nieco za bardzo? Po chwili książę Karol wrócił z litrową butelką koniaku, która pewnie kosztowała więcej niż dziesięć Nor. Weasley znowu przybrał wyraz twarzy głupkowatego, nadętego kujona – cóż, zainspirował się przy tworzeniu tego wyrazu twarzy swoim bratem Percym – ale mina mu zrzedła, kiedy znowu poczuł dotyk W TYM MIEJSCU. Już ja jej pokażę droczenie się, będzie mnie błagać jak stąd wyjdziemy – pomyślał chytrze, ale kiedy odchylił ciężki obrus, to erekcja stała się jego najmniejszym problemem! Na swoim udzie dojrzał nie nóżkę, ale nogę i to nienależącą do panny Meyers – tylko do pani Meyers. Głośno przełknął ślinę.


Judith z irytacją wpatrywała się, jak Malfoy ustawia w równym rzędzie składniki na stole, jednocześnie pogwizdując.
– Nie znasz przepisu? – spytał nagle, nie odrywając się od swojego zajęcia.– Och, nie martw się, NIEKTÓRYM to się zdarza, w końcu przygotowanie tej mikstury składa się aż z piętnastu kroków – dodał złośliwie, a Judith czuła, że żyłka na jej czole prawie pękła. Jakim cudem on zna wszystkie kroki – i w dodatku jest w tak wyśmienitym humorze?!
Draco zaśmiał się chytrze i z ukrycia pociągnął kilka łyków eliksiru – Eliksiru Likwidującego Napięcie Seksualne. Cóż, mógł się spodziewać po swoim chrzestnym, że będzie miał dwadzieścia takich fiolek w swoich zapasach! Kiedy skończył układanie, powiedział nagle:
– Gorąco tutaj! – I zaczął powoli rozpinać mankiety szaty, podciągając rękawy aż za łokcie. Później rozpiął guziki – w zasadzie to aż pięć guzików. Na końcu gustownie schylił się po kręgosłupy skorpeny, które wypadły mu – rzecz jasna – całkiem przypadkowo. 
Severus Snape wpatrywał się grobowym wzrokiem w swojego chrześniaka i tę dziwaczkę, która pociła się z każdą minutą coraz bardziej. Co tutaj się odpierdalało? O co tutaj chodziło?
Sam zaczął mimowolnie obserwować kocie ruchy Malfoya i doszedł do wniosku, że jego prośba do dyrektora była stanowczo zbyt łaskawa – powinien wysłać do świętego Munga jeszcze co najmniej KILKA osób.


Millicenta siedziała z miną mordercy obok obściskującej się pary – Theodora oraz Pansy. Slytherin już nie był taki jak kiedyś! Brakowało tej złośliwości, tego pazura, tego…
– WRÓCIŁEM! – Zerwała się z miejsca, słysząc donośny krzyk. Przed nią stał nie kto inny, jak sam Blaise Zabini! Jednak rozpoznała go dopiero po chwili, bo nie wyglądał zupełnie jak stary, dobry Blaise – miał przylizane włosy, zapiętą pod samą szyję szatę i durnowaty uśmiech na gębie!
– Wyglądasz jak zjeb, ale idziemy się napić! – zażądała, rzucając mu się na szyję. Jednak Ślizgon był dziwnie sztywny.
– Millicento, nie spożywam alkoholu – odezwał się spokojnie, odsuwając ją na bok. – Ale nie martw się, poradzimy coś na twój zespół jedzenia kompulsywnego. Doradzę ci świetnego terapeutę!
– Nie pierdol i chodź się napić – burknęła Ślizgonka i wyciągnęła spod kanapy butelkę Ognistej, po czym ją otworzyła i wyciągnęła w stronę Blaise’a. – Pij!
– Nie będę truł swego ciała! – zawołał Ślizgon, chwytając butelkę i roztrzaskując ją o ścianę. – Ciało to moja świątynia – dodał po chwili spokojnie, poprawiając idealnie zawiązany krawat.
– Złamali cię – powiedziała zszokowana Millicenta, a w jej głosie obok niedowierzania dało się usłyszeć… czystą rozpacz!


Fred Weasley po raz pierwszy w życiu znalazł się w takiej sytuacji. Co prawda miał już doświadczenia z gumowymi zabawkami dla dorosłych, jednak z przerażeniem stwierdził, że matka Sophie ma pewnie więcej silikonu w sobie niż niejeden gadżet erotyczny. Spojrzał nerwowo na swoją dziewczynę, która teraz zaczęła opowiadać swojemu ojcu, jak świetnie jej idzie w „Nowinach Hogwartu” i że sam Albus Dumbledore poprosił ją o przyjęcie stanowiska naczelnej redaktorki. Z ulgą stwierdził, że niczego nie zauważyła. Jeszcze nie! Ale czy ona nie jest słodka, kiedy udaje małą dziewczynkę? Taka niewinna i urocza! A jak cudownie mówi „tatusiu”! Fred rozmarzył się na chwilę, widząc swoją dziewczynę w fartuszku i z gromadką dzieci. W jego wyobraźni Sophie dalej miała idealnie szczupłe ciało, pomimo że urodziła mu piątkę dzieci! Już widział jak podchodzi do ukochanej, obejmuje ją, ona się odwraca i… MA TWARZ MOLLY WEASLEY! Chłopak wzdrygnął się i odegnał szybko myśli. Fred, ty chory pojebie. Najpierw brat, teraz matka?! – skarcił sam siebie w myślach.
– Freddie, może napijesz się jeszcze? – spytała się pani Meyers, jej głos brzmiał dziwnie zalotnie, a stopa mocniej nacisnęła w jego krocze.
– Na dzisiaj mi chyba starczy – Weasley mruknął niepewnie. Zaczął czuć, że Felix Felicis pomału z niego schodzi, a cała ta kolacja prowadzi do wielkiego i tragicznego końca.
– Panie Weasley, mężczyzna powinien umieć pić i zachować głowę! – odpowiedział na to książę Karol i wskazał służbie, by dolała chłopakowi.
– Pij, słodziutki, pij – zachęciła go pani Meyers, mrugając uwodzicielsko.
Sophie nachyliła się do Freda i wyszeptała mu do ucha:
– Nie wiem, co takiego zrobiłeś, że moja matka cię polubiła, ale rób to dalej!
Weasley przełknął głośno ślinę. Po raz pierwszy nie wiedział, jak bezpiecznie wybrnąć z całej sytuacji.


Judith starała się ustawić tyłem do miejsca pracy Malfoya, który w rozpiętej koszuli i z szarmanckim uśmiechem przygotowywał eliksiry.
– Och, Judith – wymruczał wręcz. – Czy tobie też jest AŻ TAK gorąco? – zapytał, ale nie czekając na odpowiedź szybko zdjął koszulę, ukazując wszystkim pełnie swojej wychudzonej i pozbawionej mięśni sylwetki.
– Dość tego! – zawołał Snape. Rhodes westchnęła z ulgą. Liczyła, że profesor każe wywalić Malfoya, a ona sama będzie mogła pokazać wszystkie swoje zdolności! Severus naprawdę nie wiedział, co tu się odpierdala, ale nie miał ochoty się tego dowiadywać ani w tym uczestniczyć! – Wychodzę! Wrócę za pięć godzin, a wy macie wtedy już skończyć pracę i wszystko posprzątać! – warknął i zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować, wybiegł z gabinetu.
Judith zaczęła rozpaczliwie rozglądać się po sali.
– Ale chce mi się pić! – wykrzyknęła niespodziewanie, oblewając się wodą miodową , w efekcie czego jej szata przylepiła się do ciała.
– Nie masz stanika? – burknął Malfoy, który czuł, jak krople potu wypływają mu na czole. Chwycił swoją fiolkę, która jednak była pusta – a Snape zamknął na klucz swój schowek. – Na Merlina! – zawył, ale nie, nie miał zamiaru się poddać! – W sumie to niewygodnie mi w tych spodniach – syknął i zrzucił z siebie dolną część garderoby. Judith wydęła pogardliwie usta.
– Masz rację, spódnica ogranicza moje ruchy! – wysyczała, rozpinając zamek.
– A te gacie… Cisną mnie! – wykrzyczał Draco, zrzucając bokserki.
– Koszula jest mokra, więc muszę ją ściągnąć! – dodała Judith, która była już w prawdziwym szale. Rozerwała na sobie mokry materiał.
Judith i Draco – kompletnie nadzy – stanęli naprzeciwko siebie, wpatrując się w siebie jak wściekłe hipogryfy.


– Pójdę do łazienki – zawołała wesoło Sophie. Najdroższy koniaczek świata pozwolił jej zapomnieć o przykrych docinkach matki!
– Pójdę z tobą – mruknęła nagle pani Meyers, mrugając porozumiewawczo do Freda Weasleya, który z przerażeniem wlał w siebie kolejną porcję alkoholu. Książę Karol siedział już z czerwoną twarzą i uśmiechał się do wszystkich jak stary wodzirej.
– Młodzieńcze – czknął, kiedy pani i panna Meyers oddaliły się – muszę ci powiedzieć, że… Nie wiem, czy jesteś odpowiedni dla mojej córki – stwierdził niespodziewanie.
– CZEMU?! CZEMU?! – wykrzyczał Fred, tracąc już całkiem fason. – Przecież wcisnąłem się w ten pierdolony garnitur, który kosztował pół mojego miesięcznego dochodu, pieprzę tak bezsensu, że sam nie mogę słuchać tego steku bzdur i nie zachowuję się jak cham!
– Właśnie o to chodzi, młodzieńcze! – zawołał książę Karol, machając ręką. – Jesteś mało zabawny, moja córka się przy tobie wynudzi. Ona potrzebuje wrażeń – dodał lekko bełkotliwym tonem.
– JA?! JA JESTEM MAŁO ZABAWNY?! Mam sklep z dowcipami! – zawołał Fred z oburzeniem.
– Jak to? Oprócz bycia mecenasem i magomedykiem masz jeszcze własny interes?
– Yyy… Można to tak ująć. – Fred nagle z powrotem nabrał rezonu. Czy ojciec Sophie był głuchy, że nie usłyszał tych wszystkich przekleństw?
– Nigdy o czymś takim nie słyszałem! Ale… Chętnie bym go zobaczył!
– Załatwione! – zawołał Fred. – Jak tylko panie wrócą… – dodał grobowym tonem.



Severus Snape spokojnym krokiem zmierzał w kierunku komnat Nimfadory Tonks. Miał nadzieję, że dzisiejszy dzień – jakimś cudem – da się uratować. Ale po chwili pozbył się złudzeń, bo na korytarzu zobaczył JEGO. Najpierw chciał obrócić się i zacząć uciekać, ale w końcu przypomniał sobie, że jest podwójnym agentem, byłym Śmierciożercą i sieje strach – tudzież śmiech – w całym Hogwarcie. Zmarszczył groźnie brwi i przybrał swoją zwyczajową minę.
– Blaise. Czyżbyś uciekł ze Świętego Munga? – wycedził.
– Panie profesorze, wypuścili mnie. Jestem wyleczony! Muszę panu profesorowi podziękować z całego serca – powiedział Zabini, a Snape zmarszczył brwi. Czy ten chłopak miał go za debila? – Uratował mi pan życie. Mój chory umysł nie pozwalał mi normalnie żyć. A teraz jestem… WOLNY! Dzięki, panu profesorze! Jest pan dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałem! – zawołał egzaltowanie i próbował przytulić się do mistrza eliksirów.
– Nie wiem, czym cię tam faszerowali Blaise, ale nie rób tego więcej – mruknął Snape, odsuwając od siebie Ślizgona. – Skonsultuję się z dyrektorem, czy to, co mówisz, jest prawdą. Czy to wszystko?
– Panie profesorze… Tak uwielbiam pana i pana przedmiot, że chciałbym uczęszczać na indywidualne lekcje! – zawołał Zabini, a Snape już nawet nie mógł ukryć swojego zdziwienia. Przez te kilkanaście lat kariery NIKT NIE CHCIAŁ BRAĆ U NIEGO INDYWIDUALNYCH LEKCJI, A TERAZ NAGLE CAŁA TRÓJKA PSYCHOPATÓW?!
Choć musiał przyznać, że Zabini był zawsze wybitny w eliksirach – nawet jeśli przygotowywał je zupełnie pijany.
– Jeśli to wszystko co mówisz jest prawdą i potwierdzi ją dyrektor – zaczął mówić Snape ostrożnie. Właśnie mógł popełniać przecież najgorszy błąd w swoim życiu! – Możliwe, że wyrażę zgodę na indywidualne lekcje.
– Och, dziękuję, profesorze! – zawołał radośnie Blaise. – Przepraszam, ale teraz muszę złożyć Wielkiemu Merlinowi dary w podziękowaniu za pana łaskawość! – zaszczebiotał i odbiegł w wesołych podskokach. Snape patrzył oniemiały na oddalającego się ucznia. Co tu się do cholery odpierdala?! – pomyślał, idąc przez korytarz. Nagle przystanął. Mam nadzieję, że te dary to nie są martwi studenci! No chyba, że to byłby Potter – zaśmiał się w duchu i stanął przed drzwiami do komnaty Nimfadory.
– Szykuj się, Severus Snape przyszedł cię posiąść! – zawołał, wchodząc bez pukania. Jednak to on nie był przygotowany na to, co zobaczył!


– Pierwsza wymiękłaś – wydyszał Draco.
– Wcale nie – mruknęła Judith. W plecy boleśnie uwierał ją róg jednorożca.
– Pierwsza. Przegrałaś. Czekam na nagrodę – zaśmiał się chłopak i przejechał po jej nagim ramieniu gałązką mięty.
– Chyba sobie kpisz – prychnęła Gryfonka. – To TY się pierwszy rzuciłeś w moją stronę!
– Ale to TY pierwsza przeszłaś do sedna!
– Oj, zamknij się – warknęła dziewczyna i dokładnie wiedziała, jak może zamknąć usta Malfoyowi.


Sophie wróciła z łazienki, podtrzymywana przez swoją mamusię. Matka stała się mamusią niespodziewanie, kiedy to powiedziała dziewczynie jakie to ma szczęście, że znalazła tak cudownego i przystojnego mężczyznę! A dodatkowo powiedziała jej, że ma ładną bluzeczkę i podzieliła się z nią eliksirem na przeczyszczenie! Mamusia nie była dla niej tak miła przez całe jej życie!
– Może zabiorę Freda po kolacji na małe zakupy? Przydadzą mu się na pewno nowe bokserki sygnowane nazwiskiem Wiktora Kruma! – zaproponowała uprzejmie pani Meyers. – Oczywiście możesz iść z nami – dodała, ale po chwili pomyślała: Jeśli dasz radę nie zasnąć po końskiej dawce eliksiru usypiającego, który ci przed chwilą podałam!
– Och, mamusiu! To najpiękniejszy dzień w moim życiu! – zapiszczała dziewczyna, mocno chwiejąc się na swoich wysokich szpilkach, ale nagłe szarpnięcie spowodowało, że upadła na tyłek.
– Sophie! – zawołali dwaj mężczyźni jej życia i podbiegli do dziewczyny, by pomóc jej wstać.
– Czemu macie na sobie płaszcze? – wybełkotała.
– Idziemy na wycieczkę po moim sklepie – oznajmił dumnie Fred, a dziewczyna poczuła, że nagle wytrzeźwiała.
– Że co idziemy zrobić? – wysyczała przez zęby. Fred się nerwowo zaśmiał.
– Zobaczyć sklep! – zawołał równie entuzjastycznym głosem tatuś, więc Sophie nieco się uspokoiła. Nie wiedziała, co się tutaj dzieje, ale eliksir senny wprawił ją w stan lekkiego osłupienia. Chwyciła za ramię tatusia i zupełnie zignorowała fakt, iż jej matka jest uwieszona na ramieniu Freda.


Kiedy drzwi od klasy otworzyły się, Judith i Draco gwałtownie od siebie odskoczyli – Rhodes już zamknęła oczy, obawiając się, że zaraz zobaczy wściekłego Snape’a, który jej powie, że nigdy, przenigdy nie zostanie mistrzynią eliksiru, ale zamiast tego…
            – Blaise?! WRÓCIŁEŚ?! – wrzasnął Draco i zerwał się na równe nogi, zapominając o tym, że jest nagi. Niemal rzucił się na Ślizgona, który jednak z niespotykanym dotąd przerażeniem odsunął się od niego.
            – JESTEŚ NAGI! – wrzasnął, zasłaniając sobie oczy.
           – A tobie co odjebało, Blaise? Onieśmieliła cię wielkość… No wiesz czego! – mruknął Malfoy, który jednak postanowił założyć bokserki. – Kiedy cię wypuścili?
            – Niedobrze. Syndrom narcystyczny – wybąkał do siebie Zabini, ignorując jego pytanie.
            – Tak, bardzo się cieszę, że cię wypuścili, później to opijemy – bąknęła obojętnie Judith.
            – Asperger – mruknął Blaise. – I nimfomania – dodał, rzucając spojrzenie na nagie ciało dziewczyny. Jednak tutaj jego wzrok zatrzymał się na dłużej! Rhodes poczuła się nagle zawstydzona i szybko się zasłoniła.
            – Stary, przecież jesteś gejem! – powiedział Malfoy, zapinając szatę.
           – Już nie jestem – oznajmił nagle Zabini. – Może zapoznacie mnie z jakąś sympatyczną uczennicą, która wyznaje podobne wartości do mnie?




W następnym rozdziale:
CZY NASI BOHATEROWIE W KOŃCU UMRĄ?
CZY NASI CZYTELNICY JUŻ NIE ŻYJĄ?
CO SIĘ STAŁO Z BLAISEM?
 CO SIĘ TUTAJ ODPIERDALA?