Przed Wami prawdziwy WEEKEND GROZY! Jak pewnie zauważyliście, w związku z tym wystrój naszego bloga został zmieniony. Dzisiaj i jutro macie okazję zapoznać się ze specjalnie przygotowanym przez nas halloweenowym dodatkiem - uprzedzamy, że to AU, więc nie bierzcie wszystkiego na serio i nie dopatrujcie się w nim przyszłych losów bohaterów, bo prawdziwy epilog będzie dużo, dużo bardziej zaskakujący! Dodam też, że pierwsza historia jest zainspirowana krążącą "urban legend", ale przekształconą na czarodziejski sposób; motyw wykorzystany w drugiej jest tak popularny, że trudno określić jego proweniencję - jednak kiedy na to wpadłam, pomyślałam o starym opowiadaniu "Małpia łapka" Williama Wymarka Jacobsa; trzecia - którą poznacie jutro - to nasz autorski pomysł.
Aby nie przedłużać - zapraszamy do straszliwej lektury!
Nadszedł najlepszy dzień w roku dla
każdego czarodzieja! HALLOWEEN! W ten dzień czarodzieje mogli chodzić po ulicach
Londynu w szatach i nikt nie miał ich za dziwaków, a
różdżka stanowiła tylko częścią charakteryzacji. W Halloween mogli wtopić się w
tłum. Ale najlepsze w tym dniu były – oczywiście – SŁODYCZE! Morze słodyczy –
jabłka w karmelu, czekoladki, żelki, batoniki... Długo by tutaj wymieniać! Halloween to naprawdę słodkie
święto! Chyba, że… Ktoś wpadnie na pomysł, by jabłka nadziać żyletkami, a
czekoladki nafaszerować arszenikiem – ale wtedy impreza zaczyna się naprawdę!
W Hogwarcie z okazji tego dnia zwolniono
wszystkich uczniów z zajęć, aby mieli czas na psoty i zabawy. Od rana w zamku
panowała atmosfera pełna grozy. Duchy wyskakiwały z różnych miejsc, strasząc
uczniów. Jęcząca Marta zawodziła mocniej niż zwykle; Prawie Bezgłowy Nick latał
z głową opuszczoną na ramieniu; natomiast Krwawy Baron uwziął się na Irytka, który
- za każdym kiedy go widział - piszczał z przerażeniem i uciekał.
Uczniowie biegali po korytarzach w
upiornych maskach i opychali się tonami ciasta dyniowego. Jednak jeden Ślizgon
miał zgoła inne plany na ten wieczór niż niewinne zabawy.
- Pansy! Na gacie Merlina! Ściągnij tę
maskę! Jest straszna! – krzyknął Blaise Zabini z udawanym strachem.
- Idioto, nie mam maski na twarzy –
warknęła dziewczyna.
- Oczywiście – mruknął Blaise,
ignorując oburzenie Parkinson. – Mimo wszystko dzisiaj jest twój szczęśliwy
dzień! Nie dość, że twoja twarz jest dzisiaj atutem, to…
- Zabiję cię!
- To jeszcze zapraszam cię na imprezę!
Obecność obowiązkowa! – Zabini wcisnął wściekłej dziewczynie zaproszenie w
kształcie lampionu z dyni i uciekł.
Pansy chciała je od razu wyrzucić,
jednak przyglądając się dziwacznie wyglądającej kartce, wpadła na inny pomysł. Mrożący krew w żyłach pomysł.
- Judith! – Do dormitorium wpadła
zadyszana Sophie, kurczowo ściskając coś w dłoni. Rhodes leniwie podniosła na
nią oczy znad sterty czekoladowych żab, z którymi miała zamiar spędzić wieczór.
– Zostaw te cukry proste i wskakuj w wyjściową szatę! Idziemy na imprezę.
- Nie.
- Nie? Dlaczego?! – spytała Sophie, a
Judith przewróciła oczami.
- Bo mi się nie chce – odpowiedziała,
wyciągając się na łóżku. Puszek wskoczył jej na brzuch i wygodnie się na nim ułożył.
- To nie idź – odparła obojętnie Sophie,
a Judith popatrzyła na nią podejrzliwie. Nie namawiała jej? Nie groziła
rzucaniem Zaklęć Niewybaczalnych? Nie złapała Puszka i nie wystawiła go za
okno, grożąc, że go wyrzuci? – Dzisiaj chyba mam ochotę na Ślizgona. Najlepiej
na Malfoya, wiesz, tego z TYCH Malfoyów! – dodała, będąc już u progu
dormitorium.
- Malfoy tam będzie? – spytała niby
obojętnie Rhodes.
- Och, tak. To impreza Zabiniego. Wiesz,
zaprosił nas jako przykład sztandarowych lesbijek w Hogwarcie… – odparła
beztrosko Sophie, a Judith zerwała się z miejsca i w popłochu zaczęła szykować.
Po kilkudziesięciu minutach Sophie i
Judith znalazły się w Pokoju Wspólnym Griffyndoru. Judith dojrzała bliźniaków
Weasley w dziwnych przebraniach – George był owinięty papierem toaletowym,
który prawdopodobnie miał go upodobnić do mumii, a Fred miał na sobie białą
koszulę i czarną pelerynę – kiedy wyszczerzył się w głupkowatym uśmiechu,
dostrzegły wampirze kły.
- Oni też są zaproszeni? – spytała
niepewnie Judith, ale nie uzyskała odpowiedzi. – Wymyślne przebrania – burknęła
do Weasleyów.
- A ty za co się przebrałaś? Za
Śmierciotulę? – spytał kpiąco Fred.
- Nie jestem przebrana – odparła cierpko
Judith.
- A ja jestem czystokrwistą czarownicą!
Chociaż raz w roku! – zawołała Sophie, chowając włosy w ogromnej tiarze.
- To idziemy na tę imprezę? – spytał
nagle Potter, który do nich podszedł.
- Ty też? – mruknęła z niedowierzaniem
Rhodes.
- BA! CO TO ZA IMPREZA BEZ POTTERA! –
zawołał Harry, spychając ich na bok.
- Ktoś się chyba przebrał za własne ego
– skomentowała zjadliwie Judith.
- W sumie to czemu idziemy na imprezę do
Ślizgonów? Przecież oni nas nienawidzą. Przecież my nienawidzimy ich. Przecież
nie wpuściliby tam mugolaczki! – zawołał George, kiedy znaleźli się już na
korytarzu.
- Bla bla bla – odparła Judith ze
znudzeniem.
- Chcę wyssać twoją krew! – zawołał Fred
do Sophie, a Meyers zaczęła głupkowato chichotać.
- Zaraz zwymiotuję – mruknął ze
zdegustowaniem George, a Judith skwapliwie pokiwała głową.
W końcu znaleźli się koło Kamiennej
Ściany, która prowadziła do Pokoju Wspólnego Slytherinu – Potter zaczął uderzać
w nią z całej siły pięścią.
- Tak? – Ze środka wyłonił się Blaise
Zabini – Harry brutalnie zepchnął go na bok, mamrocząc coś o tym, że to jemu
należy się pierwszeństwo.
- Hmm… Skoro bydło już weszło, to
zapraszam – stęknął Blaise, rozmasowując obolałe ramię. Na głowie miał dziwny
turban, a na twarzy – dosyć osobliwy makijaż. Ślizgon spojrzał na Weasleyów
niechętnie, ale w końcu stwierdził, że przynajmniej w miarę odpowiadają jego
gustom estetycznym.
- A co ty, Quirell? – bąknęła Judith.
- DRACULA! – odpowiedział upiornie
Blaise i zaśmiał się diabelsko; nagle z Pokoju wydobył się duszący, biały dym,
a Gryfoni spojrzeli po sobie niepewnie – dopiero po chwili zdecydowali się
wkroczyć prosto do paszczy WĘŻA!
- Co te bździągwy tutaj robią? –
Przywitała ich Millicenta Bulstrode, lustrując Sophię i Judith. Ślizgonka
wyglądała – trzeba przyznać – dosyć kusząco. Odziana była w barokową
suknię, która podkreślała jej największe walory – a same walory także nie
należały do tych najmniejszych. – I Wieprzlejowie? – Spojrzała z odrazą na
bliźniaków. – I POTTER?! – wrzasnęła. – Blaise, co ty odpierdalasz? – spytała,
mrużąc oczy.
- Millie, złotko! – zaszczebiotał
Zabini, kładąc rękę na pulchnym ramieniu Bulstrode. – Dzisiaj Halloween. Trzeba
komuś zniszczyć życie. Ile można śmiać się z Parkinson? – spytał, ale Ślizgonka
nadal minę miała nieprzyjemną. – Och, daj spokój, przecież wiesz, że jesteś
jedyną kobietą, dla której zostałbym hetero…
- Niech będzie – wymruczała wreszcie
łaskawie Bulstrode. Bliźniacy natomiast trącali się łokciami i prawie ślinili,
wpatrując w dekolt Millicenty.
- Przestańcie się gapić na te dojce! –
fuknęła Sophie.
- Och, jako lesbijka powinnaś chyba je
docenić… - Uśmiechnął się głupkowato Fred.
- Wolę SZCZUPŁE dziewczyny! – zawołała
Meyers. Millicenta popatrzyła na nią jak na robaka, który śmiał wyjść spod jej
podeszwy.
- Przebrałaś się dzisiaj za deskę,
Meyers? Bo nie dosyć, że jesteś strasznie sztywna, to… - Popatrzyła wymownie na
jej biust, który cóż – nie był zbyt imponujący! – A i nie ma za co! – Uśmiechnęła
się radośnie.
Sophie rzuciła karcące spojrzenie
bliźniakom, którzy zaczęli skrycie się podśmiewać.
- A ty za krowę w czasie laktacji? –
spytała Gryfonka bez cienia uśmiechu na twarzy.
- Nie dziwię się, że zostałaś lesbijką,
Meyers. Faceci raczej wolą, wiesz, kobiety, które nie wyglądają jakby wyszły z
Azkabanu… - mruknęła Millicenta, jeszcze bardziej wypinając klatkę piersiową do
przodu. – Ale mam parę zaklęć powiększających, gdybyś potrzebowała… A i…
- TAK, WIEM, NIE MA ZA CO! – krzyknęła
Sophie, która już poczerwieniała ze złości.
- Przykro mi, ale 2:1 dla niej… -
szepnął George.
- Drogie panie! – Podszedł do nich
Blaise. – Obie przecież jesteście piękne! Ale dzisiaj zajmiemy się czymś innym…
- Czym? – spytał ze znudzeniem Malfoy,
który chował twarz za maską Śmierciożercy. Nie wiedział, co tutaj się dzieje –
i co więcej, wolał nie pytać.
- PRZEPOWIEM WAM… - Blaise zrobił
dramatyczną ciszę, po czym nagle wyciągnął – nie wiadomo skąd – okrągły,
przezroczysty przedmiot. – PRZYSZŁOŚĆ!
- Skąd to wytrzasnąłeś? – spytała
Judith, przypominając sobie, że Sybilla Trelawney od rana chodziła po zamku i
płakała za swoją zagubioną szklaną kulą. Jednak Zabini zignorował jej pytanie –
wyskoczył na środek pokoju i powiedział dziwnie brzmiącym głosem:
- Opowiem wam dzisiaj historie upiorne –
historie, które zdarzyć się mogą, ale zdarzyć się wcale nie muszą… A więc
zasiądźcie, moi mili, i słuchajcie!
- Czemu mnie dzisiaj wszyscy ignorują –
mruknęła sama do siebie Judith.
- Usiądźcie w kółeczku! – zawołał
Zabini, klaszcząc w dłonie.
- Myślałem, że będzie impreza - a nie
przedszkole – powiedział z przekąsem George.
- SIADAĆ WSZYSCY, CHCĘ USŁYSZEĆ SWOJE
PRZEZNACZENIE! – Potter wydarł się, a wszyscy posłusznie opadli na poduszki,
które leżały wokół stolika, na którym stała magiczna kula.
- To co wam powiem nie może wyjść poza
mury tego pokoju – powiedział Blaise, przybierając mroczny ton głosu. Głaskał
leniwie kulę, która zaczęła zmieniać kolor z mlecznej na purpurową. – Opowiem
wam trzy historię! O miłości, oddaniu oraz szaleństwie!
- To brzmi jak denna telenowela –
wtrącił się Fred.
- Wcale nie, brzmi to jak w moim
ulubionym serialu! – zawołała podekscytowana Sophie, która już zapomniała, że
miała przyjść na imprezę a nie kółko wspólnej adoracji.
- A gdzie alkohol? – burknęła Judith.
- NAJPIERW WYSŁUCHACIE MOICH HISTORII! –
wydarł się Blaise. Wziął głęboki oddech i znów- przybierając mądry i mroczny
ton głosu - dodał:
- Po części artystycznej przyjdzie czas
na poczęstunek! Czyli napierdolimy się jak świnie i może się wam poszczęści i
zaliczycie – oznajmił obojętnie. – A teraz stulcie pyski i słuchajcie!
W Malfoy Manor od kilku tygodni panowało
poruszenie, jednak dopiero w ostatni dzień października wszyscy naprawdę
postradali zmysły. Skrzaty krzątały się, aby uwinąć się ze wszystkim na czas.
Narcyza Malfoy chodziła nerwowo po rezydencji i sama sprawdzała, czy kwiaty są
idealnie ułożone w wazonach, czy ozdobne draperie układają się w perfekcyjne
kształt oraz - czy potrawy są wystarczająco pyszne. Co prawda, upilnowała też, czy wina są odpowiednio mocne, więc po kilku godzinach chwiała się lekko na
nogach –jednak, cóż, tego dnia wszystko MUSIAŁO być perfekcyjne, więc mogła się
poświęcić. W końcu to miał być idealny dzień. Najważniejszy dzień w życiu jej
jedynego syna – Dracona Malfoya - który tego dnia miał poślubić wybrankę
swojego serca, Judith Rhodes.
- Coooo?! - wydarli się jednocześnie Malfoy i Rhodes.
- Czy możecie łaskawie zamknąć mordę na
więcej niż dziesięć sekund? – spytał się poirytowany Zabini. – Staram się was
zabawić!
- Ale my mielibyśmy być małżeństwem? –
spytała się Judith, nerwowo chichocząc. Draco spojrzał na jej cycki i
stwierdził, że mogło być gorzej. Zawsze to mogłaby być Pansy.
- Czemu nie mówimy o mnie?! – zirytował się Potter.
- Czemu nie mówimy o mnie?! – zirytował się Potter.
- Jeszcze trochę i rzucę na was
wszystkich Imperiusa, abyście się w końcu zamknęli i słuchali – warknął Blaise.
Dużo czasu zajęło mu przygotowanie do swojej roli! Od pół godziny nie miał łyka
alkoholu w ustach i czuł się jak prawdziwy abstynent, a świat zaczynał nabierać
dziwnie szarawych barw. Dodatkowo turban nieprzyjemnie uciskał mu głowę. –
Wróćmy do historii! – oznajmił przez zaciśnięte zęby, postanawiając, że jeśli
ktoś mu choć raz przeszkodzi, to go zabije.
Draco Malfoy czuł się jak ryba w wodzie.
Wszyscy od rana tylko mu gratulowali, życzyli mu szczęścia, adorowali go i
usługiwali mu. Był to najlepszy dzień w jego życiu od czasów odejścia z Hogwartu.
Dodatkowo miał poślubić miłość swojego życia – najpiękniejszą dziewczynę w szkole!
(W tym momencie Sophie chciała dodać
jakąś uwagę, że najpiękniejszą dziewczyną w Hogwarcie jest ona sama. Już
otwierała usta, jednak gdy tylko napotkała spojrzenie Blaise’a, od razu
zamilkła.)
Co prawda, by stała się najpiękniejszą,
trzeba było rzucić na nią kilka zaklęć upiększających i powiększających
odpowiednie rejony ciała… Jednak po wielu godzinach udręki Judith stała się
godna arystokraty!
Nastał moment uroczystości. Ślubu miał
im udzielić nie kto inny, jak wspaniały i cudowny Blaise Zabini, który był
ubrany w dziwną, czarną szatę.
- Tak się cieszę! – wykrzyknęła Narcyza
Malfoy, wpatrując się z zachwytem w Dracona, który właśnie przeglądał się w
lustrze. – Wreszcie naprawimy swoją reputację! Nie dosyć, że bierzesz ślub z
Gryfonką, to jeszcze są tutaj szla… Mugole i zdrajcy… Weasleyowie!
- Tak, matko, właśnie dlatego biorę ślub
– mruknął obojętnie Draco. Wyglądał tego dnia po prostu obłędnie! Tego dnia
nikt mu nie mógł zepsuć! Nawet Wieprzlejowie, którzy przyszli na jego ślub - miał chociaż nadzieję, że potrafią posługiwać się sztućcami.
- Wyglądam dobrze? – spytała niepewnie
Judith, która – podobnie jak jej przyszły mąż – także wpatrywała się w swoje
oblicze. Raczej nie przypominała siebie! Raczej nie czuła się komfortowo w
długiej sukni, o którą się potykała! Raczej to nie był JEJ biust!
- Wyglądasz oszałamiająco! – odparła szczerze Sophie, która co rusz robiła zdjęcia magicznym aparatem. W końcu po tragicznej
śmierci Rity Skeeter, to ona była czołową dziennikarką „Proroka Codziennego” i
cóż – jeśli, drogie dzieci, myślicie, że ta gazeta wcześniej była zła, to nie
chcecie wiedzieć, jaka stała się za czasów panowania Sophie Meyers!
- Dobra, to idę! – zawołała Rhodes. –
Tato, przeszedłeś wreszcie przez te drzwi?! – zawołała głośno.
- Próbuję, próbuję! – odparł pan Rhodes,
który zaklinował się brzuchem w przejściu.
Ślub jak to ślub – nic ciekawego. Ale
jeśli chcecie znać szczegóły, to Blaise Zabini nie pił tego dnia alkoholu, co
spowodowało u niego wytrzeszcz oczu! Pan Meyers ledwo człapał na nogach,
prowadząc swoją córkę do ołtarza, a Judith – mimo protestów Narcyzy – usadziła
swoje koty w tylnym rzędzie.
- Chcecie za siebie wyjść? Bo ja się
chce najebać! – wykrzyknął Zabini.
- Tak. Chcę. Jesteś najcudowniejszym
mężczyzną, jakiego poznałam w życiu! – zawołała Judith do Dracona, ocierając
łzy wzruszenia!
- Tak, kochałem cię od pierwszego roku
swojej nauki, kiedy twoja przyjaciółka narzygała mi na buty! – odparł Draco.
- BLAISE, POMIJAJĄC… POMIJAJĄC CAŁĄ
ŻAŁOSNOŚĆ TEJ HISTORII, TO MYŚLISZ, ŻE TAK BRZMIAŁABY MOJA PRZYSIĘGA ŚLUBNA?! –
Zirytował się Malfoy, plując aż ze zdenerwowania na swojego ślizgońskiego
kompana.
- I czemu mówisz o sobie w trzeciej
osobie? – spytała Sophie z powątpiewaniem, ale była ZACHWYCONA. Miała zostać
główną redaktorką „Proroka Codziennego”!
- ZAMKNĄĆ JAPY! – wydarł się Blaise,
który nagle wyciągnął ze swojego kostiumu bicz i brutalnie uderzył nim o
podłogę. Przypadkowo – no może nie tak całkiem przypadkowo - trafił prosto w Pottera.
- Jeszcze! – wykrzyknął Harry,
rozdzierając koszulkę na swojej piersi. – Uwielbiam być męczennikiem!
- WRACAJĄC DO MOJEJ HISTORII – zaczął
mówić Blaise - to ślub przebiegł w miarę normalnie. Judith i Draco pocałowali
się namiętnie, a wszyscy PRAWIE PŁAKALI ZE WZRUSZENIA. Szczególnie Sophie
Meyers, która ryczy zawsze – co prawda ryczała też z tego powodu, że Fred
Weasley jej się jeszcze nie oświadczył, bo miał ochotę zostać wiecznym
kawalerem - ale mniejsza o to! I wtedy ktoś wpadł na pomysł – na pomysł, który
miał się zakończyć tragicznie. Tym razem – zdziwicie się, moi drodzy – to nie
byłem ja.
- Po pięknej ceremonii ślubnej –
kontynuował Zabini - wszyscy udali się do sali balowej. Zabawa trwała w
najlepsze. Ktoś, nie wiadomo kto, rzucił PRAWDOPODOBNIE (jednak wszelkie
zarzuty zostały oddalone) Imperiusa na mugolską wokalistkę Beyonce, która dawała
prawdziwe show na scenie. No cóż, Sophie JAK ZWYKLE poryczała się przy piosence
„Single Ladies” oraz kilka razy boleśnie uderzyła torebką Freda.
- Może przejdziesz w końcu do konkretów,
Blaise? – fuknęła już mocno poirytowana Millicenta.
- I wcale bym nie płakała na piosence o tak żałosnym tytule! – dodała urażona Sophie, ale przeraziła się faktu, że może zostać starą panną na zawsze. Szczególnie kiedy jej przyjaciółka - wariatka z dziesięcioma kotami - wyjdzie za mąż pierwsza!
- I wcale bym nie płakała na piosence o tak żałosnym tytule! – dodała urażona Sophie, ale przeraziła się faktu, że może zostać starą panną na zawsze. Szczególnie kiedy jej przyjaciółka - wariatka z dziesięcioma kotami - wyjdzie za mąż pierwsza!
- NIE DACIE ZBUDOWAĆ NAPIĘCIA! – wydarł
się chłopak.
Późno w nocy, kiedy to już większość
gości rozeszła się pijana do swoich pokoi, grupa znajomych dalej siedziała przy
stole i piła na całego.
- Czas się zabawić! – stwierdził Draco,
wstając chwiejnie od stołu.
- Taaak! – zawołała Judith. Na środku
stołu stał Puszek. Puszek niestety nie dotrwał do ślubu, jednakże dziewczyna
postanowiła się z nim nie rozstawać i oddała go wykwalifikowanemu
taksydermiście, który uczynił jej pupila wiecznie żywym.
- Pobawimy się w chowanego! – zaproponował
Malfoy, a wszyscy pokiwali ochoczo głowami. W końcu gdy łeb pijany, to wszystko
wydaje się zabawne. – To będzie szampańska zabawa!
Świeżo upieczona Pani Malfoy została
wytypowana do liczenia. Jednak nie zdawała sobie sprawy, że odlicza do
prawdziwej, prawdziwej tragedii!
Kiedy w końcu doliczyła do stu, wszyscy
już byli pochowani. Odszukanie wszystkich nie zajęło jej dużo czasu – Sophie
schowała się pod stołem, Fred założył na głowę abażur i udawał lampę, George
wszedł do zbroi (przy czym zrobił tyle hałasu, że został odnaleziony od razu),
no a ja… Padłem przy swoim miejscu, gdyż udało mi się w końcu przejść do tego
cudownego stanu upojenia alkoholowego pomiędzy życiem a śmiercią!
Jednakże jednej osoby nie mogła znaleźć
Judith! Najważniejszej OSOBY! Poszukiwała Dracona po całym Malfoy Manor, jednak
nigdzie go nie bbyło. Po chwili do pomocy przyłączyli się ci co
bardziej trzeźwi - Narcyza oraz skrzaty - jednak pomimo usilnych starań nie
udało im się go znaleźć!
- I to ma być straszna historia? – zaśmiał
się Fred.
- Brzmi raczej jak fantazja – dodał
George.
- Przynajmniej on kiedyś weźmie ślub –
załkała Sophie w rękaw Judith.
- Co dalej? Znajdziecie mnie? –
dopytywał się Draco, którego opowiadanie naprawdę zaciekawiło.
Judith natomiast siedziała rozanielona –
miała wyjść za Dracona! Cóż za piękna wizja! Co za wspaniałe życie ją czekało!
- Zanim Draco zsika się z ekscytacji, a
Rhodes ściągnie majtki…. – zaczął mówić znowu Zabini – przejdę może do mojej
historii, KTÓRĄ MI CIĄGLE PRZERYWACIE. Dracona nadal nigdzie nie było – co
prawda Judith znalazła Pana Wąsika – albo swojego ojca, nie była do końca
przekonana – który zajadał się kawałkiem szaty Pana Młodego, ale nadal – PUDŁO!
Narcyza próbowała rzucać przeróżne zaklęcia, ale nic, nic nie pomogło w odnalezieniu
jej syna!
- Może był w toalecie? – spytał ze
znudzeniem George.
- Może zjadła go Śmierciotula? – dodał
Fred, patrząc wymownie na Judith.
- Wieprzlejowie, mylicie się! – Pokręcił
głową Zabini. – Nawet sam najwybitniejszy czarodziej Blaise Zabini próbował go
szukać – na próżno. Dracona nie udawało się odnaleźć przez kilka następnych
tygodni. – Malfoy poczuł, że skóra cierpnie mu od tej historii. Zrzucił z
siebie maskę Śmierciożercy i wyczekująco wpatrywał się w Blaise’a. – Wtedy
Judith postanowiła udać się do starej wiedźmy, Sybilli Trelawney, która miała
za zadanie pomóc jej odnaleźć męża!
- Czy zabrała go jego była mopsia
dziewczyna? Czy to ona go porwała? – pytała Judith ze łzami w oczach.
- Chyba jestem niekanoniczna! –
skomentowała cierpko Rhodes.
- ZAMKNIJCIE SIĘ ALBO RZUCĘ NA WAS
CRUSIATUSA! Trelawney odpaliła kadzidła i pogrążyła się w transie.
- Na strychu! Na strychu go szuuukaj! –
odparła wreszcie grobowym głosem.
Judith uznała, że Sybillia jest wariatką – nie wiadomo, czemu nie pomyślała o tym wtedy, kiedy chodziła do niej na zajęcia. Jednak kiedy wróciła do posiadłości Malfoy Manor, poczuła dziwny smród. Zawsze co prawda trochę tam śmierdziało – nie wiedziała, co Lucjusz mógł trzymać w niektórych pokojach! – ale teraz smród był przeraźliwy. Wyczyściła kuwetę swoim kotom, WIĘC CO MOGŁO BYĆ NIE TAK?!
Judith uznała, że Sybillia jest wariatką – nie wiadomo, czemu nie pomyślała o tym wtedy, kiedy chodziła do niej na zajęcia. Jednak kiedy wróciła do posiadłości Malfoy Manor, poczuła dziwny smród. Zawsze co prawda trochę tam śmierdziało – nie wiedziała, co Lucjusz mógł trzymać w niektórych pokojach! – ale teraz smród był przeraźliwy. Wyczyściła kuwetę swoim kotom, WIĘC CO MOGŁO BYĆ NIE TAK?!
- Nie sądzisz, że tutaj śmierdzi… Mamo?
– spytała ostrożnie Narcyzy, która właśnie nalewała sobie koniaczku do
literatki.
- Właśnie chciałam porozmawiać o twojej
higienie, Judith. Wydaje mi się, że powinnaś częściej się myć – odparła na to
pani Malfoy.
- NIE! TEN ODÓR WYPŁYWA ZE STRYCHU!
- Niemożliwie. Nikt tam nie wchodzi. My…
- Narcyza zakłopotała się lekko. – Kiedy Czarny Pan tutaj przybył, rzuciliśmy
na strych specjalne zaklęcie, żeby Ministerstwo nie mogło wykryć jego
obecności. Nie działa tam żadna magia… - odparła Narcyza i obie panie Malfoy
popatrzyły na siebie z prawdziwym przerażeniem!
- To… to niemożliwe! – zająknęła się
starsza pani Malfoy i razem z Judith natychmiast pobiegły na strych. Wbiegły po
schodach, potykając się po drodze o Pana Wąsika, i otworzyły szeroko drzwi. Ze
środka buchnął jeszcze większy odór.
- Na rany Merlina – wyrzuciła z siebie
Judith, wchodząc do środka. Śmierdzące powietrze gryzło ją w oczy, do których napływały
łzy.
- GDZIE JEST MOJE DZIECKO?! – wydarła
się Narcyza, otwierając po kolei wszystkie szafy.
- Tam – Judith wskazała na skrzynię,
której niedomknięte wieko ukazywało kawałek czarnego garnituru -takiego samego
jak miał Malfoy w dniu zaślubin. Kobiety podeszły na drżących nogach do skrzyni
i uniosły wieko. W środku leżał nie kto inny, jak Draco, który - już dawno
martwy - zaczynał się rozkładać. Panie Malfoy wrzasnęły, a Narcyza zemdlała.
Judith spojrzała na swojego martwego męża. Coś ruszało się pod jego marynarka.
Ostrożnie ją odchyliła. W środku, w wyjedzonej jamie brzusznej, siedziały trzy rude kociaki. DZIECI PANA WĄSIKA!
- To było… kiepskie – stwierdził ze
znudzeniem Fred.
- Kim jest Pan Wąsik?! – Judith zaczęła
histeryzować. Jej kot kanibalem! Niemożliwe! Jeszcze miał zjeść miłość jej
życia!
Draco prychnął, zakładając ręce na
piersi. Nie takiego zakończenia się spodziewał.
- W Malfoy Manor nie ma strychu –
odpowiedział dumnie. – Są tylko specjalnie komnaty Czarnego… - Ugryzł się w
język, gdy napotkał rozszalałe spojrzenie Pottera.
- DOKOŃCZ COŚ ZACZĄŁ! – wydarł się
Chłopiec, Który Przeżył, prężąc przy tym muskuły. Millicenta mimowolnie
zachichotała.
- Ta historia jest nieprawdopodobna –
mruknął lekko przestraszony Malfoy, ignorując wybuch Pottera. Postanowił w
duchu, że nigdy, PRZENIGDY, nie wejdzie wyżej niż na drugie piętro swojej
rezydencji. Niech skrzaty umierają - a nie on!
- To nie ja wymyślam te historię –
powiedział zimno Zabini. – To kula dalej mi tajemną wiedzę! Ja ją tylko wam przekazuję,
marni śmiertelnicy! – Pod koniec zaśmiał się dziko, a w pomieszczeniu rozbłysły
pioruny. Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Jakim cudem? Tu nie ma okien! –
zaczęła histeryzować Sophie, która sobie właśnie uświadomiła, że nienawidzi
Halloween! Teraz będzie musiała spać do końca roku z Judith! A jak wróci, to z
tatusiem! Zaczęła nerwowo obgryzać paznokcie, martwiąc się, by żadna z tych
opowieści nie dotyczyła jej. Jednak wtedy na jej osobę padł cień. Cień Blaise’a
Zabiniego.
- Kolejna historia – powiedział cicho i
spokojnie – może zdarzyć się już za dwa lata. Wydarzy się wielka wojna
czarodziejów, w której polegnie wielu. Jeden ze zmarłych jest wśród nas.
Sophie poczuła, jak zaczyna się pocić.
Nie lubiła się pocić. Pocą się tylko biedni ludzie. Jednak odetchnęła z ulgą,
gdy palec Zabiniego wskazał kogoś innego.
- Kolejna historie jest o tragicznych
skutkach… ŚMIERCI FREADA WEASLEYA! – zawołał, a tym razem w pomieszczeniu
rozgrzmiały grzmoty.
- Nie! – zawyła Sophie i zaczęła szarpać
Freda Weasleya za rękaw – Fred ŻYJESZ?! ŻYJESZ?!- pytała gorączkowo, uderzając
w Gryfona pięściami.
- Jeszcze tak, ale zaraz mnie zabijesz –
odparł spokojnie Weasley.
- Nie chce słuchać tej historii! –
zawołał George, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Wyluzujcie – powiedział beztrosko
Fred, rozsiadając się wygodnie na poduszce. – Nigdy jeszcze nie umarłem,
chętnie posłucham! – powiedział i jedną ręką objął łkającą Sophie, a drugą
poklepał po ramieniu brata.
- Och, podobno ktoś tutaj jest lesbijką
– mruknęła kpiąco Millicenta.
- A więc… - Chrząknął znacząco Blaise. -
Podczas Bitwy o Hogwart … A takie tam porachunki z Voldemortem, nie każcie mi
tego tłumaczyć! W każdym razie Fred Weasley został ugodzony śmiertelnym
zaklęciem przez Augusta Rookwooda. Jego rodzina była załamana – ale w sumie
Weasleyów było i tak wielu, a jeszcze miało się ich namnożyć – więc po jakimś
czasie ten ubytek nie był taki znaczący! Jednak George i Sophie pogrążyli się w
prawdziwej żałobie – siedzieli w ciemnej piwnicy i pili dziesiątą Ognistą
Whisky z rzędu w ciągu trzech dni. Nawet ja nie osiągnąłem takiego wyniku!
- Jak mi smuuutno! – wyłkała Sophie i
tym razem jej płacz – wyjątkowo - wydawał się szczery. W rękach trzymała
wymiętoloną koszulę swojej zmarłej miłości.
- Tego się nie da nazwać smutkiem –
stwierdził cierpko George.
- Ja… Ja budzę się i go nie ma!
- Ja zasłoniłem wszystkie lustra.
- Ja śpię z jego rzeczami!
- Ja chodzę w jego gaciach! Czasami
udaję, że nadal z nim jestem i mówię na przemian!
- A ja… Patrzę na ciebie i wyobrażam
sobie, że to on! I że to ty umarłeś! – zawołała płaczliwie Sophie. George nie
zwracał uwagi na piskliwy głos dziewczyny – nie wiadomo czy to była wina
upojenia alkoholowego, smutku, czy utraconego ucha – w sumie to całkiem
zabawne, że nie dosyć, że George został okaleczony, to jeszcze jego brat
bliźniak umarł zamiast – weźmy na ten przykład – Percy’ego… Nawet JA bym go nie
przeleciał! Dobra, dobra, wracam do meritum!
- A może – stwierdził nagle George –
powinniśmy wziąć ślub? Będziemy mieć dziecko i nazwiemy je Fred? To prawie jakby
był z nami!
- JESTEŚ POJEBANY?! RZECZYWIŚCIE, CO TO
ZA RÓŻNICA – TY CZY TWÓJ BRAT! – wykrzyknęła Sophie. – JA CHCĘ FREDA! JAK ON
ŚMIAŁ UMRZEĆ!- wrzasnęła, a George zamyślił się na chwilę.
- Kiedyś… - zaczął mówić dziwnym głosem
Weasley – zabiliśmy z Fredem w Hogwarcie panią Norris.
- Co mnie obchodzi ten jebany kot, SKORO
FRED NIE ŻYJE?
- Słowo daję, nie wiem, jak Fred zamykał
ci usta! – odparł George. – Ale mniejsza o to… - dodał smutno – zabiliśmy ją,
całkiem przypadkowo.... Wiedzieliśmy, jakie konsekwencje nas spotkają, więc w
starej, egipskiej księdze podarowanej nam przez Billa znaleźliśmy zaklęcie…
Zaklęcie wskrzeszające! Dzień później pani Norris wróciła do Hogwartu.
- TO CO MY TUTAJ ROBIMY?! CHODŹMY
WSKRZESIĆ FREDA!
- Nie wiem, czy to może zadziałać na
ludzi – odparł nerwowo George. – A pani Norris… Była dziwna. Lubiła później
jeść szczurze mózgi. Nigdy już nie była normalnym kotem…
- A interesuje cię to? – spytała chłodno
Sophie, która nagle poderwała się z miejsca. – Chcę go z powrotem! – wycedziła
nieznoszącym sprzeciwu tonem.
- Ja też tego chcę, ale nie wiem, czy to
jest najlepsze rozwiązanie, Sophie… – odpowiedział niepewnie George i zawiesił
głową. I zaczął ryczeć, słowo daję – RYCZAŁ! No co za baba!
- A więc zrobimy to, George – powiedziała
władczo Sophie i – chwytając Weasleya za podbródek – podniosła jego głowę do
góry. – Chcesz tego, prawda? – spytała bezwzględnie.
- Bardziej niż czegokolwiek na tym
świecie – odparł zrezygnowany George.
- Gdzie musimy iść?
- Na cmentarz.
Zerwali się ze swoich miejsc. Sophie
czekała przed Norą, kiedy George poszedł na górę po księgę zaklęć. Nora nie
była już tym samym wesołym miejscem. Pani Weasley zaadoptowała, za radą Judith,
pięć kotów, które spasła do ogromnych rozmiarów, wcisnęła na nie niebieskie
swetry z dużą literą „F” na piersi i nazywała je Fred I, Fred II, Fred III - i
tak dalej. Pan Weasley zamykał się na cały dzień w swojej komórce, w której
rozkładał i na nowo składał mugolskie urządzenia – cóż, to była jedyna rzecz,
która się nie zmieniła. Ginny wyprowadziła się z domu i zamieszkała z grupą
hipisów, którymi dowodziła Luna wraz z Nevillem. Jedli korzonki i palili jakieś
dziwne zielska. Ron za to został moim osobistym niewolnikiem, gdyż jako JEDYNEMU
INTELIGENTNEMU udało mi się wyjść obronną ręką z bitwy o Hogwart oraz z
późniejszych, związanych z nią komplikacji.
- Gdzie się wybierasz, George? – spytała
się Molly, która właśnie wpychała Fredowi IV do pyszczka szynkę.
- Przejść się z Sophie, niedługo wrócimy
– odpowiedział nerwowo chłopak, chowając książkę za plecami. Gdyby jego matka
się dowiedziała co mają zamiar zrobić, oszalałaby ze wściekłości. Chociaż z
drugiej strony – George spojrzał na matkę, która teraz tuliła wszystkie koty do
piersi i cicho zawodziła – ona chyba i tak skończyła najgorzej z was
wszystkich.
- Molly nienawidzi kotów – przerwał
historię George. Nie podobała mu się ona i to bardzo!
- Kiedyś jakiś zjadł jej złotą rybkę –
dodał obojętnie Fred. Jego natomiast nudziła ta historia. Jak na razie było za
mało Freda w tej fredowej historii!
- Kontynuując – zaczął Blaise, tracąc po
raz kolejny cierpliwość – zanim was wszystkich uśmiercę w tej historii…
- Przecież nie możesz zmieniać
przepowiedni! – wtrąciła się Judith.
- A posmakowałaś kiedyś avady?! –
warknął Zabini. Kiedy dziewczyna spuściła wzrok ze skruchą, ten poprawił swój
turban, odchrząknął i kontynuował opowieść.
Sophie i George dotarli na cmentarz
dopiero po dwóch godzinach marszu. Co właściwie było dla nich dobre, bo zdążyli
trochę wytrzeźwieć. Kiedy dotarli do sporej wielkości krypty – ja naprawdę nie
wiem, skąd was było na to stać, ale podejrzewam, że George - oprócz ucha -
stracił też nerkę! – otworzyli wrota i weszli do środka. Na samym centrum stała
trumna, a nad nią górował posąg Freda, który daje jakimś pierwszoklasistom do
spróbowania czekoladek z bombonierki Lesera. Sophie spojrzała krytycznie na
Weasleya.
- No co? To było jego ostatnie życzenie
– mruknął chłopak, rozkładając wokół trumny świece. Dziewczyna otworzyła księgę
w miejscu zaznaczonym przez George’a.
- Musimy otworzyć trumnę, oddać ofiarę z
naszej krwi na ciało Freda, by mogło się zrekonstruować i wypowiedzieć zaklęcie
– poinformował ją Weasley. Meyers kiwnęła tylko głową i podeszła do trumny i
razem z Georgem otworzyli wieko. Buchnął na nich zapach zgnilizny i
rozkładającego się ciała. Sophie krzyknęła, łapiąc się za usta i zalała się
łzami.
- Mnie zastanawia jedno – wtrącił się
Fred, a Blaise’owi zaczęła niebezpiecznie drgać powieka. - Czy na weselu Judith
i Malfoya byłem już jako zombie czy to było jeszcze przed moją śmiercią?
- No chyba jako zombie – burknął Draco –
nie zamierzam brać ślubu przed ukończeniem szkoły!
Judith spojrzała na chłopaka smutnie i
stwierdziła, że może jednak te katalogi z modą ślubną, które przed chwilą
potajemnie zamówiła, jeszcze jej się nie przydadzą.
- Wy absolutni idioci – powiedział
chłodno Blaise – te historie nie są ze sobą powiązane, A WRĘCZ SIĘ WYKLUCZAJĄ!
- To co było dalej? – spytał Fred,
opierając łokieć na podłodze. – Czy jako trup byłem równie zabawny?
W trumnie leżało martwe ciało Freda
Weasleya. Cóż, umarł tydzień temu – nie zdążyły jeszcze zjeść go robaki.
Meyers, dalej łkając, chwyciła mocno George’a za dłoń i z całej siły wbiła mu
nóż w serdeczny palec – po czym przejechała nożem po własnej dłoni. Krople krwi
zaczęły opadać na ciało Freda.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś…
Niedobrego – wyszeptał nieprzytomnie George, po czym wyciągnął różdżkę i
wrzasnął – Resurrectione!
Całe pomieszczenie wypełniło się światłem – ciało Freda zaczęło gwałtownie drgać. Sophie nerwowo objęła George’a, histerycznie wrzeszcząc. George stał osłupiały. Po chwili drgawki ustały… Fred Weasley otworzył oczy i wstał z trumny. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. George i Sophie wpatrywali się z niepokojem w Weasleya. Wreszcie Sophie wykrzyknęła:
Całe pomieszczenie wypełniło się światłem – ciało Freda zaczęło gwałtownie drgać. Sophie nerwowo objęła George’a, histerycznie wrzeszcząc. George stał osłupiały. Po chwili drgawki ustały… Fred Weasley otworzył oczy i wstał z trumny. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu. George i Sophie wpatrywali się z niepokojem w Weasleya. Wreszcie Sophie wykrzyknęła:
- Fred! – I rzuciła się chłopakowi na
szyję. Nie przeszkadzało jej, że trochę śmierdzi, ma nieprzytomny wzrok i jest
w ogóle jakiś taki mało świeży.
- BRACIE! – George zawtórował
dziewczynie i uwiesił się na szyi Freda.
- Mózgi – wymamrotał Fred.
- CO? – spytała Sophie, ocierając łzy.
- Mózgi – powtórzył jej wskrzeszony
kochanek.
- CZEMU ON TO MÓWI, GEOOORGE? – zawyła
Shannon, a Fred zasłonił sobie uszy w popłochu i zaczął wydawać piskliwie
odgłosy.
Weasley nie odpowiedział – złapał za
ogon przebiegającego nieopodal szczura i rozwalił mu głowę o pomnik. Z łebka
zwierzęcia wypadła dziwna, różowa masa – George wyjął ją i wsadził swojemu
bratu do ust. Fred nagle się uspokoił i poklepał po brzuchu.
Cóż, przez kilka dni George i Sophie
działali w pełnej konspiracji – trochę głupio im było powiedzieć, że Fred
jednak żyje, szczególnie biorąc pod uwagę, że odbył się już pogrzeb.
- Am! Am! – wołała Sophie, wkładając co
rusz Fredowi do ust łyżeczkę z dziwną, różową galaretą.
- Mózgi – powiedział nieprzytomnie
Weasley.
- ZAMYKAJ GĘBĘ, JAK JESZ! – wydarła się
Meyers, co spowodowało, że Weasley zaczął piszczeć – ale przy następnej porcji
mózgu przynajmniej zamknął paszczę.
- Podobno jeśli zje mózg kogoś
inteligentnego… - mruknął George, przekopując książki – to wróci jego dawny
umysł!
- Naprawdę? – zapiszczała Sophie,
klepiąc Freda po głowie niczym szczeniaka. – Jak mówi mózgi, to mam wrażenie,
że wyznaje mi miłość! – powiedziała, przyduszając do piersi truposza tak mocno, że
groziła mu powtórna śmierć. - A co jeśli on zje nasze mózgi? – spytała nagle.
- Nie, nie, nie, nie może zjeść mózgu
nikogo z rodziny! – zaprzeczył George, lustrując tekst. – A ciebie wydaje się
lubić – mruknął, patrząc, jak Fred wystawia język niczym krowa i liże Sophie po
twarzy.
- Śmierdzisz mózgiem! Przestań tyle jeść
szczurzych mózgów, bo będziesz gruby! – fuknęła Meyers. – A tak w ogóle lepiej
się rusz i zrób mi kawę! Natychmiast!
- Mózgi – odparł Fred, ale wstał z
miejsca i nastawił czajnik.
- Cóż, pewne rzeczy nigdy się nie
zmienią – mruknął pod nosem George.
- To może zabijemy kogoś mądrego i damy
Fredowi do zjedzenia jego mózg? – spytała spokojnie Sophie, popijając kawę.
Miała wrażenie, że Fred posłodził ją mózgami.
- Kochaneczki, przyszłam do was z
wizytą! Przyniosłam jedzenie! – George i Sophie zerwali się z miejsca, słysząc
donośny, ale jednak bardzo przygnębiony głos pani Weasley.
-
Już idziemy, mamo! – zawołał George, nerwowo rozglądając się za kryjówką
dla Freda. Wepchnął go siłą do szafy, a by uciszyć jego piski dał mu butelkę ze
smoczkiem napełnioną zmielonymi mózgami. – Mama na razie nie może nic wiedzieć!
– wytłumaczył pośpiesznie się Sophie i wypchnął ją z piwnicy. Wpadli na Molly w
momencie, kiedy ta już sięgała do klamki.
- Zrobiłam wam kanapki z pasztetem –
powiedziała, próbując się uśmiechnąć, jednak przypominało to bardziej grymas
bólu.
- Znowu z pasztetem… - mruknęła Meyers,
ale kiedy George nadepnął jej mocno na nogę ta pośpiesznie wzięła kanapkę i
zaczęła ją rzuć. – Mniam mniam, czyżby to z gnoma?
- Ze Śmierciotuli – odpowiedziała pani
Weasley, wycierając ukradkiem łzy.
- No dobra, teraz sobie robisz z nas
jaja – mruknął znudzony Fred. Jako zombie nie był tak zabawny jak teraz, a
wiedział, po prostu WIEDZIAŁ, że w każdym stanie będzie wspaniały!
- I w życiu bym nie tknęła kanapki z
pasztetem, stać mnie na kawior – prychnęła Sophie.
- A Śmierciotula nie jest jadalna –
wtrącił się George.
- Może Wieprzlejowa chciała was zabić,
by mieć więcej miejsca na koty? – spytała się Millicenta, która w czasie
opowieści zdążyła przysunąć się do Pottera, którego teraz leniwie gładziła po
torsie.
- Jak nazwałaś naszą mamę?! – wydarli
się Weasleyowie, łapiąc za różdżki. Jednak Zabini ich wyprzedził i walcząc,
naprawdę WALCZĄC ze sobą, by nie użyć czegoś mocniejszego, rzucił na bliźniaków
Drętwotę.
- Dobrze, teraz możemy kontynuować –
powiedział usatysfakcjonowany, kiedy bliźniacy leżeli bez ruchu na ziemi,
jedynie śląc mu nienawistne spojrzenia.
Sophie, gdy tylko wróciła do piwnicy,
wyrzuciła kanapki z pasztetem i otworzyła małe okienko, by wysłać sowę do Pizza
Mag, jednak gdy tylko to zrobiła, do środka wleciała wielka, ruda sowa.
- Zabierz to ptaszysko, zabierz! –
wydarła się, próbując odgonić od siebie ptaka.
- Uspokój się, to nowa sowa Hermiony,
Krzywoskrzydł – powiedział George, zabierając od ptaka kopertę.
- Durna nazwa – mruknęła dziewczyna,
poprawiając włosy. – Co panna Granger wypisuje?
- Bla bla bla, zostanie Ministrem Magii,
bla bla bla, oraz dyrektorem Hogwartu, bla bla bla… – Weasley mało uważnie
przeglądał list. – I chce się z nami spotkać.
- Nie chce widzieć jej króliczych zębów.
Będzie się tylko wymą… - urwała nagle Meyers i znacząco spojrzała na George’a.
– Mam pomysł.
- Jaki?
- Przecież to logiczne i proste! –
zawołała dziewczyna. Podeszła do szafy i otworzyła ją szeroko. Na dnie siedział
skulony Fred, który obejmował dłońmi butelkę i ssał ją jak dziecko. – Dzięki
niej możemy odzyskać Freda takiego, jakiego znaliśmy wcześniej i kochaliśmy!
- Ale jak Hermiona ma nam w tym pomóc?
Jest mądra, ale nie wie więcej niż to, co wyczytaliśmy w książkach – odparł
smutno George, siadając na ziemi i próbując wywabić brata z szafy za pomocą
grzechotki.
- Właśnie, Hermiona jest MĄDRA!
- Wiem! Ale co nam po tym?
-Idioto – warknęła dziewczyna. –
Nakarmimy nią Freda.
George upuścił gwałtownie grzechotkę i z
przerażeniem popatrzył na Sophię.
- Żartujesz…
- A czy jestem w nastroju do żartów? –
wycedziła Meyers i machnęła różdżką w kierunku szafy. – Depulso! –wrzasnęła i
mebel brutalnie uderzył w ścianę, po czym rozpadł się na dwa kawałki.
- Nie możemy jej zabić! Nie możemy
poświęcić czyjegoś życia… I to… Nasza przyjaciółka!
- Chyba twoja. Nigdy nie darzyłam jej
sympatią – stwierdziła cierpko Sophie, gładząc po plecach przestraszonego
Freda. – Twój brat jest debilem. I tak go ożywiliśmy, więc mamy przejebane,
zamkną nas w Azkabanie, jeśli się o tym dowiedzą. Chcesz, żeby na zawsze
pozostał upośledzoną małpą?
George opuścił głowę i milczał.
- Kogo wolisz, George? – spytała
upiornie Meyers i podeszła do Weasleya. Chwyciła go mocno za podbródek i
popatrzyła mu w oczy. Jego brat w tle pałaszował szczura. – Hermionę czy Freda?
- Ja… To zaszło za daleko… - Motał się
przez chwilę Weasley, ale słysząc dźwięk pękających kości gryzonia, powiedział
bezradnie – Ja… Ja nie mogę jej zabić i z nią rozmawiać.
- Nie będziesz musiał. Rzucę Jęzolepa na
Ciebie. I zajmę się wszystkim – odparła. – Ty tylko do niej napiszesz, że ma
przyjść jutro – dodała rozkazująco, a George chwycił drżącymi rękami za
pergamin.
- Nie możemy rzucić zaklęcia
niewybaczalnego… - dodał jeszcze Weasley. – Ministerstwo…
- Och, George, bądź spokojny. Zrobimy to
po mugolsku.
CIĄG DALSZY NASTĄPI!
Już jutro!