Zapraszamy na nowy rozdział - mamy jeszcze trochę tekstu do
publikacji, więc myślę, że na kolejny nie będziecie musieli długo
czekać.
Miłej
lektury!
-
Dzisiaj spotkało mnie coś dziwnego – mruknął Severus Snape, zerkając ukradkiem
na Albusa Dumbledore’a, który uśmiechał się promiennie. – Spotkałem Czarnego
Pana w komnatach Nimfadory Tonks - oznajmił wreszcie dyrektorowi, jednak wyraz
twarzy Albusa nie zmienił się ani trochę.
-
A jak tam dekoracje na święta?
-
CO?! Właśnie powiedziałem ci, że widziałem Czarnego Pana…
-
Tak, Severusie, ale to nie jest aktualny problem! – powiedział Albus.
– Nimfadora Tonks już tutaj nie uczy, więc jej komnat już nie ma!
-
Jak to?! – spytał nerwowo mistrz eliksirów, ale natychmiast się opamiętał. – Oczywiście
nic mnie to nie interesuje, ale... To dosyć zaskakująca wiadomość – mruknął bez entuzjazmu w glosie.
Znowu pozostawały mu eliksiry likwidujące napięcie seksualne! Znowu! Znowu
pójdzie na bal z opłaconą prostytutką! ZA CO?! – To ja obejmę teraz stanowisko
nauczyciela obrony przed czarną magią? – zapytał z nadzieją.
-
Hmm… Nie – odparł krótko Dumbledore. – Jeszcze herbatki? – spytał.
-
To w takim razie KTO? – warknął Snape, ale po chwili jego uwagę przykuło
coś zgoła innego. Zaczął intensywnie wpatrywać się w plakat Balu Absolwentów. Czy obok
tysiąclecia Hogwartu nie widział tam – co prawda małym, mikroskopijnym pismem,
ale jednak! – dodanego napisu URODZINY KSIĘŻNICZKI SOPHII MEYERS?! W DODATKU
KSIĘŻNICZKI?! – Albusie, co to jest?! – spytał z trudem, zaciskając zęby.
-
Nie wiem, o co ci chodzi – zachichotał nerwowo Albus, popijając herbatkę i
patrząc się w ścianę.
-
Chodzi mi o ten mikroskopijny napis! – warknął Snape, zrywając plakat i
przykładając go prawie do twarzy dyrektora. – Czy teraz widzisz to DOKŁADNIE?!
-
Severusie, uważam, że przesadnie reagujesz na zaistniałą sytuacje. To mocno
niezdrowe. Może cukier ci spadł? Chcesz dropsa? – spytał się z troską
Dumbledore.
-
Nie, nie, NIE! Biorę L4! Wyjeżdżam! – zawołał profesor i zaczął biec przed
siebie. Szybko, szybko, coraz szybciej, by jak najszybciej znaleźć się jak
najdalej stąd!
Następnego
ranka wcale nie było lepiej. Sophie ucieszyła się z nagłej przemiany
przyjaciółki, która stała się stanowczo normalniejsza, a jej kocia mania
zmniejszyła się do tego stopnia, że Pan Wąsik musiał tymczasowo zamieszkać u
Luny, gdyż Judith stwierdziła, że na pewno ma na niego uczulenie. Aczkolwiek
była też druga strona medalu! Rhodes stała się krytyczna, wszystko osądzała z
zimnym realizmem i nawet nie zachwyciła się jej nowymi paznokciami! A były całe
pokryte kryształkami Swarowskiego!
Draco
natomiast poważnie zaniepokoił się stanem swojej dziewczyny! Co prawda jego
obawy na temat tego, że będzie drugą Luną, szybko się rozwiały, aczkolwiek
spędził prawie całą noc na opowiadaniu dziewczynie – w mocno okrojonej i ugrzecznionej
wersji – o ich całym związku. Judith dalej nie chciała trzymać go za rękę,
patrzyła na niego jak na dziwaka, a kiedy Malfoyowi zebrało się na amory,
uderzyła go poduszką i wyzwała od napalonych samców!
Była
to chyba najgorsza noc w życiu Zabiniego! Elektrowstrząsy, porzucenie przez
Charliego, a nawet noszenie skóry Goyle’a nie było aż tak okropne jak
nieświadome zaręczyny z Lavender Brown, która przytachała przed śniadaniem do
stołu jego Domu stos poradników ślubnych. Blaise zrozpaczony spojrzał tylko do
swojej saszetki z lekami, które szybko topniały. Musiał coś wymyślić i to
prędko, zanim ta wariatka poinformuje wszystkich o tych przeklętych
zaręczynach!
Gorszy
problem miał jednak profesor Dumbledore! Spodziewał się, że będzie potrzebował
zastępstwa dla Tonks i miał on, we własnej osobie, zająć jej miejsca, ale nie
był w żaden sposób przygotowany na to, że oddany mu Severus Snape opuści go w tak
ważnym momencie! Miesiąc przed balem! Kto mu uwarzy magiczną mgłę?! Ale cóż,
przydomka Najlepszego Dyrektora Wszechczasów – nawiasem mówiąc, sam sobie go nadał – nie
dostaje się przez przypadek! Albus Dumbledore wstał od stołu nauczycieli i podszedł
do mównicy.
-
Drodzy uczniowie! Niestety mam dla was nieprzyjemną nowinę! – zawołał dyrektor,
a Judith podskoczyła na krześle i rozejrzała się nieprzytomnie po Wielkiej
Sali. – Odeszła od nas profesor Tonks! – oznajmił wszystkim zgromadzonym smutnym głosem i
czekał chwilę na reakcję uczniów, jednak wszyscy patrzyli na niego ze
znudzeniem. – A profesor Snape wyjechał na krótkie, bezterminowe wakacje…
-
Czemu nie mógł tego zrobić w zeszłym roku?! – zawołał Neville, a kilka osób
pokiwało głowami ze zrozumieniem. Albus zaśmiał się dobrodusznie.
-
Ale nie martwcie się, uczniowie! Zastąpię ich! Zostałem właśnie waszym
nauczycielem od obrony przed czarną magią i eliksirami! To będzie wyśmienita
zabawa! – zaśmiał się raz jeszcze, trochę zbyt nerwowo i machnął różdżką, a z
sufitu posypały się cytrynowe dropsy.
-
Też mam szczęśliwą nowinę! – zawołała Lavender, wstając z miejsca. – Wczoraj
oświadczył mi się Blaise Zabini! A ja powiedziałam TAK! – zachichotała jak
szalona, pokazując wszystkim olbrzymi (i tani, jak stwierdziła Sophie)
pierścionek, którego na pewno nie kupił Zabini!
-
On nie jest gejem?! – Zdziwił się głośno Ron, ale widząc spojrzenia wszystkich,
zaczerwienił się i dodał – nic mnie to nie obchodzi!
-
Nie, nie, nie! To ja powinnam być zaręczona jako pierwsza! I WYSTAWIĆ OGROMNE
PRZYJĘCIE! – wykrzyknęła Sophie, aż opluwając się ze złości.
-
Wiesz, nie sądzę, żeby cię to obchodziło, ale Fred zawsze chciał mieć cichy
ślub – mruknęła obojętnie Ginny, której ostatnio w Hogwarcie podobało się CORAZ
MNIEJ!
-
Ale to romantyczne! – oznajmiła im natomiast Judith, a wszyscy popatrzyli na
nią zszokowani – Neville z wrażenia upuścił łyżkę na stół.
-
CHCĘ Z POWROTEM DO MUNGA! – wykrzyczał tymczasem Blaise Zabini, który właśnie
biegł w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali.
-
Cholera, co mam zrobić, co mam zrobić – mruczała do siebie Sophie. Weasleyowie
byli w sklepie na Pokątnej, więc czekało ją jeszcze parę dni spokoju! Wystarczy
przechwytywać listy! Krążyła po korytarzu, aż potknęła się o kogoś – okazało
się, że to Blaise Zabini siedzi pod ścianą, a jego oczy są wielkości spodków. –
GRATULUJĘ ZARĘCZYN! – wykrzyczała do niego.
-
Zażywszy pół folki tabletek szczęścia, zapomniałem o tym – oznajmił jej pogodnym
tonem.
-
PRZEZ CIEBIE MAM PRZEJEBANE! PO CO MÓWIŁEŚ TEJ IDIOTCE O… SAM WIESZ CZYM!
-
Meyers, pogódź się z tym. Sama to powiedziałaś. Ale takie osoby jak my –
samolubne, zepsute i pozbawione wszelkich skrupułów – nie mogą się płaszczyć.
To żałosne – powiedział spokojnie i wziął do ust kilka pigułek.
-
A CO JAK STRACĘ FREDA?!
-
Ach, Weasleyowie! – zacmokał Zabini. – Są uroczy i mają duże penisy, ale nie
okłamujmy się. Nie nadajemy się do związku z nimi – powiedział mentorskim
tonem. – Niszczymy im życie. Przeze mnie Charlie wylądował na terapii dla
partnerów osób toksycznych!
-
NIEPRAWDA, KOCHAM FREDA! – zaprzeczyła Sophie.
-
Tak, tak, jesteś taka sama jak ja, Meyers! Powinnaś zostawić Freda, dopóki nie
zwariował!– powiedział Zabini i wziął kolejną tabletkę, po której upadł na
ziemię, z ust zaczęła wyciekać mu piana – a jego oczy wywróciły się, ukazując
białka. Ta scena dodawała efektywności jego słowom!
-
NIE MOGĘ BYĆ TAKA SAMA JAK TY! – wykrzyczała Sophie i zaczęła nerwowo biec–
po drodze wpadła na Millicentę Bulstrode, która całowała się z jakimś
anorektykiem, którego przygwoździła do ściany całym swoim ciężarem – po chwili
Meyers rozpoznała w nim COLINA CREEVEYA i zaczęła uciekać jeszcze
szybciej.
-
Dziwi mnie twoja niedostępność – mruknął Malfoy, wpatrując się w swoją drugą –
jakże odmienioną – połówkę. Judith spacerowała beztrosko po błoniach i ledwo
udawało mu się od czasu do czasu musnąć jej rękę. Czuł się znowu jak na
początku piątego roku, gdzie jego jedynym przeżyciem seksualnym było… No,
nieważne!
-
Nie rozumiem, dlaczego miałabym całować się z kimś, kto nie mówi mi nic miłego!
– zarzuciła mu Rhodes.
-
JA? MÓWIĘ CI SAME MIŁE RZECZY! – Zirytował się Draco.
-
Na przykład?
-
Że jesteś mnie godna! Że… E… Och, nie wiem, takie bzdury nie są dla mnie! –
Zmieszał się Malfoy.
-
No właśnie – odparła Rhodes. – Nie wiem, czemu zdecydowałam się na związek z
tobą. Dużo mężczyzn z mojego Domu prawi mi komplementy! Dean powiedział
dzisiaj, że mam ładną szatę, a Ron Weasley powiedział, że w bardzo uroczy
sposób jem kurczaka! A Harry Potter podał mi solniczkę!
-
TYLKO NIE HARRY POTTER! – Wkurzył się nie na żarty Draco Malfoy, ale po chwili
tęsknym wzrokiem zaczął wpatrywać się w brunetkę, która zamiast jego wolała
podziwiać uroki przyrody!. – Judith… - zaczął mówić i czuł, że język mu się
plącze. – Ja cię naprawdę… Kocham! – mruknął i skrzywił się, jakby zjadł coś
nieświeżego.
-
Słucham? Nie usłyszałam, co powiedziałeś – westchnęła dziewczyna, siadając na
trawie.
- Kocham cię – wymruczał
Draco, znów robiąc minę, jakby połknął pająka.
-
Masz wadę wymowy? Powinieneś szerzej otwierać buzię jak mówisz – oznajmiła
Judith, pokazując jak prawidłowo powinien otwierać usta.
-
KOCHAM CIĘ, DO JASNEGO MERLINA! – wydarł się w końcu Draco, potrząsając
dziewczyną.
-
To bardzo miłe – powiedziała w końcu, kiedy przestał nią potrząsać. Była lekko
zmieszana i zawstydzona.
-
Miłe? MIŁE?! – wydusił z siebie Ślizgon, a powieka mu niebezpiecznie zadrżała,
co niebezpiecznie upodobniło go do profesora Snape’a.
-
Przepraszam, ale nie pamiętam, co czułam do ciebie przed wypadkiem – wymruczała
dziewczyna, wpatrując się w swoje ręce.
Severus
Snape nigdy nie czuł się tak wyśmienicie! Całą noc zajęła mu teleportacja z
miejsca na miejsce, aż znalazł w końcu te idealne! Bezludna wyspa na
archipelagu Hawajskim była dla niego jak raj na ziemi. Zero Voldemorta, zero
Dumbledore’a, zero rozhisteryzowanej Narcyzy, zero nadętego Malfoya oraz
najlepsze – zero tych cholernych Gryfonów!
Snape
przybył na wyspę późno w nocy, więc transmutował palmy i krzewy w rozkoszny, mały
domek, w którym znajdowała się urocza, mała sypialnia z wygodnym i wielkim
łóżkiem. Postanowił, że samotność dobrze mu zrobi, w końcu w ostatnim czasie
było tyle kobiet w jego życiu! Spał do południa, ale postanowił, że w końcu
powinno się wyjść z domu. Szczególnie, że żadna parszywa morda nie czeka na
niego! Cóż za cudowne, cudowne życie!
Severus
transmutował swoją szatę w strój kąpielowy i dziarskim krokiem wyszedł z domu.
Ledwo przeszedł kilka kroków, a poczuł, jak jego stopy zaczynają palić się od
gorącego piasku. Następnie poczuł, jak na jego bladym, nietkniętym przez lata
przez słońce ciele występuję bąble od poparzenia słonecznego. Profesor szybko
zawrócił, ale padł najpierw na jedno kolana, a następnie na drugie i wyciągnął
się jak długi na rozgrzanym piachu. Zanim stracił przytomność od upału,
zobaczył dwie pary śniadych stóp. Chyba wyspa nie była do końca bezludna.
Sophie
motała się bez celu po Hogwarcie, mimo że cel miała! Musiała koniecznie stać
się lepszym człowiekiem, ale jak to zrobić, nie tracąc jednocześnie całej
fortuny?! Bądź co bądź Sophie Meyers nigdy nie była biedna (oprócz tego
krótkiego, nieszczęsnego epizodu w swoim życiu, który szybko wyparła z pamięci)
i nie zamierzała nigdy być. Ale wiadomo, że tylko biedni są mili! Hermiona jest
miła – jest biedna; Ron jest miły – biedny; Neville – bieda! SAME BIEDAKI! A
Malfoy był bogaty i co?! Był zły! Nagle z jej infantylnych rozmyślań wyrwał ją
beztroski głos:
-
Może dropsa?
I
wtedy jej chomiczy mózg zaczął pracować na wyższych obrotach! Albus Dumbledore
– nie był biedny, a był dobry! No przyznajmy, dobry to za duże słowo, zważając
na pewne wydarzenia… Ale jednak założył jakąś śmieszną organizację i był miły!
-
Panie Dyrektorze, chcę przeprowadzić z panem wywiad do szkolnej gazety! –
wypaplała, wymachując rękami. – Ale najpierw nauczy mnie pan, jak mam stać się
dobra!
-
Och, tak, twoja prośba jest zrozumiała. Udało mi się zmienić wielu złych ludzi!
Chociażby profesora Snape’a! I Voldemorta, ale on znowu stał się zły! – zaczął
przemawiać mentorskim tonem Dumbledore.
-
Mam nie myć włosów?! I odciąć sobie nos?! – Przeraziła się Meyers, chwytając
się za swoje blond pukle i piękną twarz!
-
Nie, to nie jest konieczne, drogie dziecko! – powiedział dobrodusznie Albus,
wpuszczając ją do pustej klasy.
-
No, bo wie pan… A pan już i tak wie o tym… No, mnie, George’owi i Fredowi
przydarzyło się dziwne wydarzenie! – Zaśmiała się jak wariatka. – I
powiedziałam o tym Hermionie I ONA CHCE POWIEDZIEĆ IM, ŻE JA POWIEDZIAŁAM I…
FRED NA MNIE NAKRZYCZY!
-
Spokojnie! Musi pani po prostu pierwsza przyznać się do tego panu Weasleyowi!
Na pewno doceni pani szczerość! – mówił Albus.
-
ACH, ALE PAN JEST MĄDRY! – zawołała z entuzjazmem Sophie i aż złapała profesora
za brodę z wrażenia. – To niech teraz opowie mi pan coś o swoim życiu!
Potrzebuję GORĄCEGO MATERIAŁU DO GAZETY!
-
Chętnie opowiem parę szczegółów! – Albus rozsiadł się na fotelu i zaczął
pożerać magdalenkę, a jej smak przypomniał mu o zamierzchłych czasach –
czasach, które miały nigdy nie powrócić.
Draco
Malfoy wszedł poirytowany do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Z obrzydzeniem ominął
Blaise’a, którego najwyraźniej ktoś wniósł do środka – z gęby nadal zwisała mu
piana, a oczy miał wlepione w sufit.
-
Twoja Lav-Lav cię szuka – prychnął do niego pogardliwie, na co nagle Blaise
ocknął się i schował za krzesłem. Malfoy tylko westchnął głęboko i usiadł koło
Millicenty.
-
Wiem, że gówno cię to obchodzi, ale jesteś jedyną osobą, która może mi
doradzić! – powiedział niechętnie do Bulstrode. Z obrzydzeniem spojrzał na
kolaż ze zdjęciami trzymany przez Bulstrode w grubej ręce – fotografie
przedstawiały w różnych pozach ją i tego kretyna z roku niżej z Gryffindoru,
który miał budowę dziewięcioletniej dziewczynki i prawie nie robił laski
Potterowi za każdym razem, kiedy go widział. Malfoy ugryzł się w język pięć
razy, obdarował siebie samego plaskaczem i wydusił przez zaciśnięte zęby –
chyba się z nim nie spotykasz?
-
Spotykam się! A coś ci to przeszkadza, Malfoy? – spytała zjadliwie Millicenta,
pałaszując czekoladki w kształcie serc, które otrzymała rano od swojej miłości!
-
Naprawdę wasze podboje miłosne zaczynają być DZIWNE – oświadczył jej Draco. –
Ale w sumie mam to gdzieś. Pomóż mi. Judith nie chce się ze mną całować!
-
Może wali ci z ryja?
-
NIE! JESTEM ARYSTOKRATĄ! DBAM O HIGIENĘ! Uderzyła się w głowę i gada o jakimś….
Prawieniu komplementów, adorowaniu i … Tym podobnych – mruknął pogardliwie
Malfoy.
-
To może zaproś ją na randkę, podaruj jej czekoladki – powiedziała Millicenta,
wyszczerzając zęby pokryte brązową mazią – i bądź miły? A i nie ma za co! –
Machnęła ręką, kończąc rozmowę.
-
Ale jesteś pomocna! – odparł Malfoy i przewrócił oczami, przechodząc obok
świegoczącej Pansy, która prawie kopulowała z Nottem na kanapie. – Jesteście
obrzydliwi! – oświadczył im tylko dumnie. Nagle pomyślał o tym idiotycznym
sklepie Weasleyów – tak, oni mieli jakieś gówniane poradniki miłosne! I
eliksiry miłosne! A i Peruwiański Proszek Ciemności, bo z tego wszystkiego
zapomniał, że ma zajebać Dumbledore’a!
Malfoy
– dumny z siebie, że wpadł na tak znakomity pomysł – ruszył w stronę pomnika
Garbatej Czarownicy, by móc przedostać się do Hogsmeade, ale ze zdziwieniem
stwierdził, że koło pomnika kręci się jeszcze jedna osoba.
-
Co ty tutaj robisz? – wyszeptała Sophie, chowając się za rogiem i obserwując,
czy nigdzie nie ma Filcha.
-
Judith chce romansów, idę po jakieś babskie prezenciki do sklepu Wieprzlejów –
mruknął, podnosząc garb czarownicy i ukazując sekretny tunel – który właściwie
już nie był sekretny!
-
A ja idę powiedzieć Fredowi pierwsza co się stało! Wysłałam mu sowę z prośbą o
natychmiastową wizytę! – powiedziała entuzjastycznie, dziarsko wchodząc do
tunelu.
-
To najgłupszy pomysł na jaki mogłaś wpaść! – prychnął Malfoy.
-
Niby czemu?
-
Bo nigdy nie można przyznawać się do błędu! Jak się nie przyznasz to wtedy to
nie jest błąd – Ślizgon oznajmił jej pewnie.
-
Wcale, że nie! – odparła Sophie i pokazała mu język. Nie podobało jej się w tym
tunelu! Było zimno i śmierdziało siuśkami. Ale czego się nie robi dla miłości?!
– Sam profesor Dumbledore mi powiedział, że tak powinnam zrobić! A jest dobry i
bogaty jednocześnie! Też chcę taka być!
-
No w sumie… - Draco zawahał się na chwilę. Dobrze wiedział, że pieniądze
oznaczają dobro, bo można za nie kupić wszystko. Liczył, że uda mu się także
jakoś wkupić w łaski Judith! – Skoro teraz będziesz miła, to może mi pomożesz w
sprawie Judith?
-
Nie znam Nowej Judith – powiedziała smutno. – Wolałam starą, kupiłbyś jej wtedy
coś z sierściuchem i po sprawie!
Snape
otworzył ledwo oczy, ale szybko je zamknął. Przez moment nie wiedział, czy jest
w niebie, czy może w piekle. Po chwili na nowo je otworzył. Chciał je
przetrzeć, by widzieć jeszcze wyraźniej, ale wtedy zorientował się, że jest
skrępowany! I nagi! Leżał nagi, przywiązany do czegoś, co miało chyba imitować
łóżko, a wokół niego stały wysokie, cycate i mocno opalone kobiety.
-
Ty być mężczyzna – wydukała jedna z nich. Wyglądała na ich królową. Snape nie
wiedział, dlaczego tak stwierdził – czy to z powodu wielkiej, pierzastej korony
na głowie, czy z tego powodu, że miała największy biust. – My być kobieta –
mówiła dalej. – My kopulować, aż ty paść – zakończyła swoją wypowiedź i
uśmiechnęła się, pokazując bezzębne dziąsła.
Zabini
siedział skulony pod swoim łóżkiem. Co mogło pójść źle?! Mamusia dokładnie mu
powiedziała przecież, co ma zrobić!
-
Wróć do Hogwartu! – powiedziała wtedy. – Udawaj normalnego, nudnego ucznia,
umów się z najbrzydszą i najgłupszą dziewczyną w szkole! Niech uwierzą, że
jesteś taki jak oni! Ale pamiętaj, kochanie –
na te słowa się zachwiała i rozlała trochę alkoholu z piersiówki. – Jesteś cudowną, małą pszczółką
mamusi! Mamusia cię kocha i chce, byś był najszczęśliwszy. Zatem wytrwaj do balu
i przeleć Charliego tak dobrze, aż będzie cię błagał, byś to TY do niego wrócił!
Mamusia
zawsze chciała dla niego jak najlepiej, a tu wszystko poszło nie tak! Wszystko!
Nie! – postanowił nagle. –
Muszę być silny! Muszę odzyskać moją miłość!
-
Myślisz, że mnie nie rozpoznają? – mruknął Draco, który uświadomił sobie, że
Weasleyowie mogą nie być zachwyceni jego widokiem, a na pewno nie sprzedadzą mu
niczego bez durnych docinków – dlatego po drodze zatrzymali się w jakimś
sklepie Z ODZIEŻĄ Z DRUGIEJ RÓŻDŻKI (w sumie zawsze myśleli, że w takich
miejscach ludzie wyrywają sobie ciuchy z rąk i tłuką się maczetami, ale okazało
się, że jednak trzeba za nie po prostu zapłacić) i kupił jakąś perukę oraz wąsy
– poprosił kasjerkę tonem pana i władcy, żeby mu ją zdezynfekowała dziesięć
razy!
-
Nie wiem, nie rzucę na ciebie zaklęcia zmiennokształtnego, bo URODZINY MAM
DOPIERO…
-
Na kurwę Merlina, już cały Hogwart wie, kiedy masz urodziny! – Zirytował się
Malfoy. – Jak w ogóle udało ci się przekupić Dumbledore’a?! Mojemu ojcu nigdy
się nie udało!
-
Nie przekupiłam go! – powiedziała szybko Sophie, ale przypomniała sobie wtedy,
że jej ojciec wyposażył wszystkie sale w nowe sprzęty, a także kupił Hogwartowi
stadninę jednorożców, na których Dumbledore i Hagrid jeździli codziennie rano.
– Jesteśmy! – zawołała wesoło i wkroczyła do sklepu Weasleyów – jak zwykle
pełnego hołoty! Chciała już krzyknąć, żeby się przesunęli, bo idzie
najprawdziwsza księżniczka, ale zapomniała, że miała się zmienić, więc
mamrocząc „przepraszam”, przepchała się do lady.
-
Witaj, blasku – a w zasadzie może powinienem powiedzieć ciemności – mojego
księżyca! – zawołał ironicznie Fred na widok swojej dziewczyny, jednak po chwili
schylił się, żeby ją pocałować. – Co to za ważne sprawy oderwały mnie od
obowiązków na Pokątnej? – spytał i spodziewał się zaraz usłyszeć lamentu o
wyimaginowanym przytyciu tudzież o braku sukienek na bal.
-
A i cześć Malfoy – dodał leniwie George, który wnosił kartony na zaplecze.
-
CHOLERNE PRZEBRANIE! – warknął Draco, z obrzydzeniem zrywając z siebie wąsy i
perukę z czarnych, kręconych włosów. – Dawajcie mi jakieś pierdoły miłosne, ale
to już!
-
Patrz, jak lecę! – mruknął George, zatrzymując się w przejściu.
-
Tak, już się rozpędziliśmy – dodał obojętnie Fred.
-
Mam dużo kasy! Macie mi sprzedać Peruwiański Proszek Ciemności i jakieś
romantyczne bzdury! Dużo zapłacę – powiedział rozkazująco Draco i wysoko uniósł
głowę. Bliźniacy popatrzyli po sobie.
-
Jesteśmy teraz OB-RZY-DLI-WIE bogaci, Malfoy… - zaczął mówić Fred.
-
Tak, gdyby umknęło to twojej uwadze – dodał George.
-
A moja laska jest córką księcia, więc myślę, że wiesz…
-
Gdzie możesz wsadzić swoją fortunę!
-
PRZEPRASZAM BARDZO, ALE CHYBA MIELIŚMY ROZMAWIAĆ O MNIE! –Sophie tupnęła nogą.
– Och, Freddie, chciałam się przyznać do tego,
że wygadałam się Hermionie o naszej małej przygodzie i chce zerwać z Georgem!
Powiedziałam też, że ma mniejszego penisa niż Ty, ale to tylko pomysł na nowy
patent! Wprowadzicie przedłużacz penisów! A George i tak powinien znaleźć
dziewczynę, u której nie istnieje obawa, że odgryzie mu przyrodzenie wielkimi
zębami! Ale, ale zanim się zdenerwujesz, musisz wiedzieć, że postanowiłam się
zmienić – oświadczyła dumnie i klasnęła, a Weasleyowie i Malfoy wpatrywali się
w nią zszokowani – jednak niezrażona Sophie mówiła dalej. – Kupiłam szaty w
M&M’ie i oddałam je przytułkowi! Chciałam im oddać swoje ubrania, ale
stwierdziłam, że te grubasy nie wejdą w nie, a poza tym to smutne, kiedy taka
hołota nosi ubrania od projektantów! Nawet jedną szatę podarowałam twojej
siostrze, ale kazała mi sobie ją wepchnąć w swój pusty łeb! A to dopiero
POCZĄTEK MOJEJ DZIAŁALNOŚCI CHARYTATYWNEJ…
Judith
Rhodes spacerowała korytarzami Hogwartu w towarzystwie Hermiony Granger – jej
towarzystwo dużo bardziej odpowiadało niż to – jej niby przyjaciółki – Sophii
Meyers! Przynajmniej z Hermioną mogła podyskutować o zaklęciach, historii
czarodziejów czy miksturach – Judith, tracąc pamięć krótkotrwałą, z drugiej
strony zyskała dużą wiedzę na temat przedmiotów, których uczyła się w
Hogwarcie!
-
Panno Rhodes! – Usłyszała nagle śpiewny głos należący do samego Albusa
Dumbledore’a!
-
Tak, panie dyrektorze? – spytała grzecznie.
-
Wiem, że chciała pani uczęszczać na indywidualne lekcje z eliksirów! Chociaż
profesor Snape wybrał się na urlop, to nie możemy pozbawić pani tej możliwości!
Co prawda wyglądam, jakbym miał trwałe zaniki pamięci, a także sprawiam
wrażenie niepoczytalnego, jednak mam OGROMNĄ WIEDZĘ NA TEMAT ELIKSIRÓW! –
zawołał Dumbledore, a Judith posłusznie weszła za nim do sali po wcześniejszym
pożegnaniu się z Hermioną. Usiadła w ławce – od kiedy były one wyposażone w
wibracje masujące plecy?! – i popatrzyła na niego wyczekująco.
-
Dzisiaj przyrządzi pani Eliksir Udawanej Śmierci – oznajmił jej poważnie Albus.
– Ten eliksir został wynaleziony podczas pierwszej wojny czarodziejów przez
Hester Hurrington. Po jego podaniu popadało się w stan podobny do śmierci –
jednak był on krótkotrwały, w zależności od natężenia składników mógł trwać
godzinę, dwie albo całą dobę…
-
To w takim razie po co go podawano? – spytała Rhodes.
-
Cóż, jeśli Voldemort kazał kogoś zabić – a już wówczas mieliśmy szpiegów w jego
szeregach – to podawaliśmy tej osobie ten eliksir. Voldemort nie mógł ocenić,
czy ktoś umarł naprawdę. Jednak receptura tej mikstury jest bardzo skomplikowana
i można kogoś zabić naprawdę! – oznajmił mentorskim tonem Dyrektor. – A dzisiaj
uwarzy go pani – i proszę uważać, bo… Wypróbujemy go na mnie! – oświadczył jej
z nienaturalną radością i machnął różdżką w stronę tablicy.
Lord
Voldemort wszedł do głównego pomieszczenia w Malfoy Manor – wszyscy jego
sługusi opuścili pokornie głowy.
-
Słyszałem, że… - zaczął grobowym głosem Czarny Pan i z dziką satysfakcją
stwierdził, że wszyscy już popuszczają w majtki ze strachu – w Hogwarcie odbywa
się Bal Absolwentów! – dokończył, a tym razem wszyscy popatrzyli się na niego
jak na idiotę, więc zrobił groźną minę i zawarczał.
-
Przepraszam najmocniej, panie… Ale… Jaki to ma związek z nami? – spytał pan
Rhodes, który od początku pobytu w Malfoy Manor przytył tak, że musiał siedzieć
na trzech krzesłach. Ale cóż poradzić – skrzaty gotowały tak dobrze!
-
My też jesteśmy absolwentami, idioto – powiedział lodowato Voldemort, głaszcząc
Nagini po pysku. – Dlatego wszyscy weźmiemy w nim udział! – dokończył upiornym
głosem i zaniósł się złowieszczym śmiechem.
Judith
siedziała już od kilku godzin nad eliksirem dla Dumbledore’a. Stwierdziła, że
musiała być świetna w eliksirach, skoro sam dyrektor dał jej tak ciężkie
zadanie – w jej rękach było życie Albusa! Wrzuciła korzeń waleriany, eliksir
lekko zabulgotał i zmienił kolor na czarny. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do
siebie.
-
Skończyłaś, kwiatuszku? – zaszczebiotał Dumbledore, pojawiając się z nikąd.
-
Tak jest, panie profesorze – powiedziała dumnie Rhodes, odsuwając się od
kociołka, by dyrektor mógł sprawdzić konsystencje eliksiru.
-
Sprawdźmy zatem, jak się sprawdza w użyciu – powiedział, układając na podłodze
poduszki. Wrócił do eliksiru i nalał go trochę do fiolki. – No to siup w ten
głupi dziób! – zrymował i wypił wszystko. – Całkiem smaczne – stwierdził,
siadając na poduszkach. Judith czekała w napięciu, przyglądając się
Dumbledore’owi. Jednak kątem oka zauważyła coś, czego nie powinno już być.
Piołun! Zapomniała go dodać! Chciała zareagować, ale dyrektor leżał już bez
tchu na podłodze.
-
Ależ, Czarny Panie! Jak nam się uda wejść niepostrzeżenie do Hogwartu? –
odezwał się Carrow.
-
Idioci! Ci, którzy są rozpoznawani jako śmierciożercy, wypiją Eliksir
Wieloskokowy. Ja również go wypiję, chociaż nie wstydzę się swojego idealnego
ciała! Tylko musicie mi znaleźć włos jakiegoś przystojnego Ślizgona! Najlepiej
bruneta! Wysokiego! – rozkazał Voldemort, a wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
-
Panie, a co z moim mężem? – odezwała się nieśmiało Narcyza.
-
Z tej okazji zaatakujemy Azkaban – powiedział Lord z dziwną satysfakcją. – Nie
może żadnego absolwenta zabraknąć – dodał i zaczął się władczo śmiać.
Zawtórował mu pan Rhodes, lecz kiedy tylko Czarny Pan na niego spojrzał,
zamilkł.
-
Nie mam wcale małego penisa, prawda Fred?! – mruknął cicho George. Sklep był
zamknięty od dwóch godzin, a Sophie dalej trajkotała o swojej wielkiej
przemianie, a wszelkie próby przerywania jej kończyły się niepowodzeniem.
-
Stary, nie przyglądam się twojemu penisowi – odparł ze znudzeniem Fred.
-
Jasne – prychnął Malfoy, który w czasie monologu Meyers zdążył schować pół
sklepu Weasleyów pod szatą.
-
Widzimy, co robisz – stwierdził cierpko Fred.
-
Tak i masz za wszystko zapłacić – dodał George.
-
Znowu mi przerywacie! – zacmokała z naganą Sophie i zaczęła pokazywać swoje
zdjęcia ze Świętego Munga, na których wręczała wszystkim swoją autobiografię
napisaną na skrawkach chusteczek.
-
Och, Sophie, wcale nie musisz się zmieniać! – odparł niespodziewanie Fred i szturchnął
brata.
-
Tak, uwielbiamy cię taką, jaka jesteś! – Szybko podłapał George.
-
Naprawdę? – spytała ze łzami w oczach Sophie.
-
Naprawdę? – burknął Draco, wkładając do kieszeni jakieś dziwne, wibrujące
kulki.
-
Oczywiście! – zawołali na raz bliźniacy, prawie wypychając Sophie i Dracona za
drzwi.
-
A pocałunek na pożegnanie? – spytała z urazą Meyers.
-
Kiedy ten nienaturalny uśmiech zniknie z mojej gęby, ZAMIENIĘ SIĘ W SEVERUSA
SNAPE’A W MOMENCIE, KIEDY NIE OTRZYMAŁ ORDERU MERLINA! – zawołał Fred, szczerząc
się jak psychopata.
-
Tak i jeśli jeszcze jedna dziewczyna zerwie ze mną przez ten trójkąt, to
stworzymy poligamiczny związek! – powiedział równie radosnym głosem
George.
-
Uważasz, że jej się to spodoba? – spytał Draco, patrząc z powątpiewaniem na
misia z sercem, kwiaty i czekoladki. W kieszeni trzymał jeszcze ciekawsze
rzeczy – no ale na to miała przyjść kolej dopiero później, kiedy Judith padnie
mu do stóp!
-
Pewnie! Każda laska lubi pluszaki, kwiaty i słodycze – stwierdziła ze
znudzeniem Sophie, która czuła się jak prawdziwa Matka Merlina. W czasie drogi
do Hogwartu zdążyła rozdać jakimś biedakom swoje godzinne kieszonkowe – czyli
około stu galeonów. Co prawda większość rzucała w nią monetami i wykrzykiwała,
że wcale nie są biedni – ale, ale ich ubrania i buty mówiły coś innego! Na
dzisiaj starczyło jej tej dobroczynności. A może i na zawsze? PRZECIEŻ I TAK
NIKT TEGO NIE DOCENIAŁ. Postanowiła, że jutro spali trochę pieniędzy, uwieczni
to na zdjęciach i wyśle do przytułku. – Chyba że jest spasioną świnią. Wtedy
lepszy byłby karnet na siłownię. Ale skoro Judith jest szczupła… - przyznała
niechętnie, przepiłowując paznokcia.
-
Gdzie ona może być? – spytał Malfoy. Nagle oboje usłyszeli głośny płacz i
popatrzyli po sobie.
-
To pewnie Jęcząca Marta, Judith na pewno jest w Gryffindorze I SIĘ UCZY! –
powiedziała pogardliwie Sophie.
-
Nie, nie! Kiedyś też byliśmy przed tą salą i ktoś ryczał jak zarzynany
hipogryf! To byłaś ty! – zawołał nagle Malfoy i skierował się w stronę, z
której dochodziło łkanie. Meyers wzruszyła ramionami i poszła za nim. Draco
uchylił drzwi ich oczom ukazał się widok co najmniej dziwny – dziwny, nawet
biorąc pod uwagę ostatni rok w Hogwarcie! Na ozdobnych poduszkach leżał Albus
Dumbledore, który wyglądał, jakby wyzionął ducha, a nad jego ciałem płakała
Judith. Rhodes zerwała się na ich widok.
-
ZABIŁAM DYREKTORA! – zawołała histerycznie.
-
Szkoda. Nawet go ostatnio polubiłam! – mruknęła Sophie.
-
Jak to się stało? – zapytał grobowym głosem Malfoy, który nagle stał się trupio
blady.
-
Och, kazał mi uwarzyć Eliksir Udawanej Śmierci, który chciał wypróbować na
sobie! Pomyliłam jeden ze składników i… I…
-
I naprawdę umarł – dokończył za nią lodowato Draco. Czuł, że aż się trzęsie z
wściekłości!
-
To gdzie zakopiemy ciało? – mruknęła Sophie. – Najlepiej weźmy kilka jego
włosów, to nikt się nie skapnie, że zniknął i…
-
ZAMKNIJ SIĘ! – ryknął nagle Malfoy. – TO JA MIAŁEM GO ZABIĆ! – wrzasnął
nieoczekiwanie i dopiero po chwili uświadomił sobie, do czego właśnie się
przyznał.
-
CO?! – ryknęły razem Judith i Sophie.
-
Same wiecie kto kazał mi go zabić! A teraz zabije mnie! – warknął Draco, kopiąc
Dumbledore’a w nogę.
-
I ja z tobą byłam?! – zawołała Judith, po czym patrząc się na chłopaka z
przerażeniem, zaczęła wycofywać z sali. Sophie za to uklękła koło Albusa i
obcięła mu nożyczkami do paznokci pukiel włosów.
-
Tak na wszelki wypadek – mruknęła, chowając go do torebki.
-
Jak to byłaś? – Draco nagle się zorientował, co powiedziała dziewczyna.
-
Jesteście potworami! – wrzasnęła Judith. – Nie mogę być z kim, kto chciał kogoś
zamordować! – dodała i wybiegła z sali.
-
Kurwa! – zaklął Malfoy. Nie dość, że zawiódł Czarnego Pana to jeszcze laska go
zostawiła.
-
Patrz, jaki radosny! – zaśmiała się Sophie, robiąc uśmiech na twarzy
Dumbledore’a.
-
Nałykałaś się czegoś u Weasleyów? – burknął Ślizgon, chodząc w kółko. – Co
zrobić? Co zrobić? – zastanawiał się głośno.
-
Hmm… Wiesz, że rozwiązanie jest dość proste, prawda? – powiedziała Sophie z
kpiną. Jacy ci Malfoye są mało sprytni! Dobrze, że należy do królewskiego rodu,
po tatusiu odziedziczyła zdolność szybkiego rozwiązywania problemów.
-
Niby jaki? – zapytał Malfoy. – Nie będę pił eliksiru z włosami tego starego
pryka! – dodał pośpiesznie.
-
Idiota – mruknęła dziewczyna. – Powiedz, że to ty go zabiłeś! Problem z głowy!
A teraz bierz łopatę, idziemy go zakopać.
Judith biegła przez korytarze Hogwartu.
Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić! Nie wiedziała, gdzie ma się podziać!
Wszyscy byli źli i skorumpowani! A ona zabiła dyrektora, który tak chętnie
podawał jej cytrynowe dropsy podczas pracy… Zdała sobie sprawę, że wcale nie
była lepsza od innych, zalała się łzami i dramatycznie osunęła się na ziemię.
-
Czemu płaczesz? – zapytał się Neville, który siedział w kącie, jakby się przed
kimś ukrywał.
-
Nieważne – mruknęła dziewczyna, ocierając łzy. – Czemu się tutaj chowasz?
-
Boję się, że Snape nagle wróci i na mnie nakrzyczy – powiedział całkiem
poważnie.
-
Przykro mi – westchnęła Judith. Siedzieli razem chwilę w milczeniu, aż w końcu
Neville się odezwał:
-
Może chciałabyś pójść na kremowe piwo i porozmawiać?
-
Z wielką chęcią! – powiedziała dziewczyna, wstając. Chociaż jeden normalny
chłopak w całym Hogwarcie!
Severus
Snape był wykończony. Nie czuł swojego ciała poniżej pępka, a jego język był
tak napuchnięty, że nawet jeśli by miał różdżkę, nie udałoby mu się i tak
wymówić żadnego czaru! W ciągu tego dnia był wykorzystany przez wszystkie
dzikuski – co na początku, oczywiście, mu się bardzo podobało! – aczkolwiek po
kilku godzinach nieustającego seksu, marzył tylko o śnie.
-
Ty mieć trzydzieści minut przerwy. Potem jeszcze raz – powiedziała kobieta w
stroju ze skóry tygrysa. Snape zastanawiał się, skąd ona, u licha, wzięła skórę
tygrysa na tej wyspie.
-
Zamierzasz w końcu wyjść z Pokoju Wspólnego? – spytała się Millicenta, która
zaprosiła do Pokoju Ślizgonów Collina i obściskiwała się z nim na kanapie. Co
prawda, trzęsący się i marudzący w kółko Zabini, który siedział z nimi na
jednej kanapie, tworzył niezbyt dobry nastrój na amory, jednak jak się nie ma
co się lubi...!
-
Nigdy! – powiedział całkiem serio Blaise.
-
A mógłbyś chociaż pójść gdzieś indziej? – spytała się Bulstrode tonem, który
wskazywał, że Blaise powinien się ulotnić.
-
Dobra, zero z was pożytku! Jak wsadzą cię do Azkabanu za molestowanie dzieci,
nie będę zeznawał na twoją korzyść! – żachnął się Zabini i poszedł do
dormitorium, lecz tam również ktoś już był! Na swoim łóżku siedział Crabbe i
zawodził, ściskając w dłoni zdjęcie Goyle’a.
Blaise
Zabini poczuł dziwne uczucie – nigdy w życiu go jeszcze nie doświadczył! Nie
mógł patrzeć prosto na Crabbe’a, coś naciskało go na podbrzusze, było mu lekko
niedobrze… Nie mógł być przecież, na Merlina, w ciąży!
-
JASNA CHOLERA, ALE JESTEM SŁABEUSZEM! – wrzasnął. – MAM WYRZUTY SUMIENIA! –
powiedział po chwili i plunął z pogardą.
-
Goyle… Goyle nie żyje! – zawył Crabbe.
-
Powiedz mi coś, czego nie wiem – burknął Blaise, przypominając sobie pewien
bardzo, bardzo zły moment.
-
Już nigdy z nim nie porozmawiam!
-
Cóż za wielka strata – mruknął Zabini, kładąc się na łóżku.
-
Już nie… Już nie wyprowadzę z nim szczeniaczka na spacer! – zawył Crabbe. Cóż,
razem z Goylem – na cześć zmarłego Pupusia – kupili sobie jakiegoś obrzydliwego
szczeniaczka, który przypominał Pansy. W tym momencie kundel patrzył się
wielkimi oczami na Blaise’a i ślina ciekła mu z pyska. Ten widok jeszcze go nie
wzruszył, ale kiedy pies zaczął ruchać poduszkę, w oczach Zabiniego pojawiły
się łzy.
-
GOYLE WRÓCI! – zawyrokował nagle.
-
Ale jak?!
-
Potrzebujemy tylko jeszcze paru durni… - zacmokał Blaise, rozglądając się
uważnie po pokoju.
-
Ale jak, Blaise?! – zawył Crabbe i wielki glut wypadł z jego nosa, nadając
całej scenie dramatyzmu.
-
TABLICA OUIJA, IDIOTO! – warknął Zabini i nagle wytaszczył wielką planszę spod
swojego łóżka.
Sophie
i Draco wychodzili przez ten sam tunel z Hogwartu co kilka godzin wcześniej –
jednak tym razem w zupełnie innym celu!
-
On waży z tonę – wysapał Malfoy. Dlaczego żadne z nich nie miało jeszcze
skończonych siedemnastu lat, a Judith – JEDYNA MOGĄCA CZAROWAĆ – postanowiła
uciec?!
-
Ha! Wiedziałam, że coś z nim nie tak! Bogaty, dobry, ale nie taki chudy! –
wymruczała Sophie, która parę razy wpadła już w substancję przypominającą
urynę, kiedy próbowała pociągnąć worek.
-
Dobrze, że mamy ten jebany proszek od Wie… Weasleyów i mogliśmy ulotnić się z
Hogwartu – mruknął Malfoy.
-
Dobra, nie pierdol! Kop dół! – warknęła, podając łopatę Malfoyowi. Znajdowali
się na błoniach i wokół było upiornie ciemno.
-
Przecież wiesz, że nie potrafię kopać, bo jestem bogaty! CHOLERA, TY TEŻ NIE! –
Załamał się Malfoy.
-
Cholibka, co się tutaj dzije? – Usłyszeli nagle głos Hagrida. Malfoy czuł, że
chyba na pewno już popuścił w majtki i chciał rzucić na tego durnia Avadę, ale
Sophie, widząc, jak podnosi różdżkę, wyrwała mu ją.
-
Panie profesorze, mamy okropny szlaban od… - Meyers zamyśliła się chwilę,
Snape’a przecież nie było. – Profesor McGonagall! Kazała nam zakopać jakieś
nieudolnie transmutowane zwierzę, a jesteśmy tacy… Tacy CHUDZI I MALI! –
zawyła. Gajowy popatrzył na nich ze zdziwieniem.
-
Cholibka, chyba wam pomigę! – Zdecydował nieoczekiwanie i zaczął kopać dół.
Sophie z zadowoloną miną usiadła na trawie, a Malfoy z niedowierzeniem patrzył
na poczynania tego durnia – był głupi, ale czy aż tak?! Kilka razy ręka Hagrida
znalazła się niepokojąco blisko worka – wówczas wstrzymywali oddech. Ale
wreszcie, wreszcie profesor skończył kopać dół!
-
Z resztą sobie poradzimy, bardzo panu dziękuję! Pozdrowię Freda od pana
profesora! – zaszczebiotała. Gajowy oddalił się – był już naprawdę daleko i
Sophie wraz z Draconem odetchnęli z ulgą. Jednak nagle – nagle Hagrid cofnął
się!
-
Aż miszę zobiczyć tego zwierzaka! – oznajmił im, chytrze pocierając rękami.
Zanim zdążyli zareagować – już odsłonił worek. – Czy to… - zaczął z
przerażeniem, lecz nie było mu dane skończyć, ponieważ dostał drętwotą.
-
Coś ty zrobiła?! – zawołał z przerażeniem Draco, patrząc jak gajowy wpada do
wcześniej wykopanego dołu. – W życiu go stamtąd nie wydostaniemy!
-
Oj, nie histeryzuj – warknęła Sophie, chowając różdżkę za pasek spodni. –
Gorzej, że stracę kolejne 200 galeonów na mandat! Co za chamstwo.
-
Ty się martwisz jakimiś drobnymi, kiedy mamy prawdziwy problem?! – gorączkował
się Draco. Podskakiwał przy tym jak mała zabawka.
-
Przecież to żaden problem – fuknęła Sophie. Położyła nogę na worku z
Dumbledorem i mocno pchnęła. Ciało stoczyło się do dołu, na Hagrida. – Lepiej
zakopmy ich, zanim Hagrid się ocknie – powiedziała spokojnie i podała łopatę
oniemiałemu Malfoyowi.
-
Powiedz mi, czemu w twoim małym, zaćpanym móżdżku zrodził się pomysł, że
zechcemy ci pomóc w wywołaniu ducha Goyle’a? – spytała się spokojnie
Millicenta, odklejając się od Colina. Wyglądali jak jakiś dziwny stwór z jedną
paszczą i dwiema parami kończyn.
-
Bo mam wyrzuty sumienia i kiedyś mój terapeuta powiedział, że powinienem
naprawiać swoje błędy, zatem liczę na ciebie, moja droga koleżanko od kieliszka
– odpowiedział równie spokojnie Zabini, jednak kiedy Bulstrode otworzyła usta,
by stanowczo odmówić, nachylił się nad nią i szepnął jej do ucha:
-
Lepiej mi pomóż, bo inaczej mogę z twojego Colinka zrobić mielonkę.
-
Czy ty mi grozisz? – wysyczała Ślizgonka, mrużąc oczy.
-
Jak najbardziej! – powiedział dumnie Blaise, zakładając ręce na piersi i nie
spuszczając wzroku z koleżanki z Domu.
-
Ha, stary Blaise wrócił! – zaśmiała się pogodnie. – Dobra, pomożemy wam. Prawdo,
moja piszcząca kuleczko?
-
Tak, uwielbiam historię o duchach – powiedział z głupkowatym uśmiechem Creevey.
-
Dałaś mu moje tabletki? – spytał się Blaise, dokładnie przyglądając się
nieobecnemu spojrzeniu chłopaka.
Wreszcie
postanowił, że zaprowadzi tutaj porządek! Tak, to właśnie zrobi!
-
Czy mogłybyście mi podać szatę? – wydukał. Jakaś gruba Helga z pogardą rzuciła
w niego kawałkiem materiału – Severus błyskawicznie znalazł w kieszeni różdżkę.
Popatrzył z prawdziwym obrzydzeniem na niewiasty i wykrzyknął – Incarcerous! –
Celując we wszystkie zbrodniarki po kolei. Po chwili kobiety padały na ziemię
jak muchy – i to w dodatku skrępowane muchy! Kiedy skończył, na jego twarzy
pojawił się pełen satysfakcji grymas.
-
Teraz ja zostanę tutaj królem! – oznajmił im grobowym głosem.
-
Ten worek… Chyba SIĘ PORUSZYŁ! – wrzasnął Malfoy, wpatrując się w głąb dołu.
Wydawało mu się, że coś pod bezwładnym ciałem Hagrida drga. Przez godzinę udało
im się wrzucić tylko cztery łopaty piachu do dołu – a i tak unosili łopatę
oboje jednocześnie!
-
NA MERLINA, NA PEWNO STALI SIĘ INFERIUSAMI ! – zawołała Sophie i oboje z
Draconem zaczęli panicznie wrzeszczeć – a po chwili wyruszyli szalonym pędem
przed siebie, prawie nie łamiąc nóg po drodze. Znajdowali się coraz głębiej
Zakazanego Lasu – ale nie zwracali na to uwagi, bo mieli dużo gorsze
zmartwienia!
-
NA MERLINA, TRAFIĘ DO AZKABANU!– wydyszała Sophie. – BĘDĘ PIERWSZĄ OSOBĄ Z
KRÓLEWSKIEJ RODZINY W WIĘZIEEENIU! – zawyła, przystając na chwilę. – ZABIŁAM
HAGRIDA! - dokończyła, wpadając w prawdziwą histerię.
-
Chyba słabo znasz się na historii – stwierdził cierpko Malfoy. – I nie da się
nikogo zabić Drętwotą.
-
A ZAKOPANIEM ŻYWCEM?!
-
To nadal mała strata. – Wzruszył ramionami Draco.
Nagle
rozległo się okropne, przerażające wycie!
-
Dzisiaj jest… Dzisiaj jest… - zaczęła dukać Sophie, patrząc na niebo.
-
Pełnia – dokończył grobowym głosem Malfoy i usiadł na kamieniu.
-
CO TY ODPIERDALASZ?! – Zirytowała się Meyers.
-
I tak umrzemy! – Wzruszył ramionami Draco. – Jeśli nie zabiją nas wilkołaki, to
mnie i tak zabije Czarny Pan! A jeśli Czarny Pan tego nie zrobi, to dementor!
Miłość mojego życia mnie opuściła! Jedyne co mi pozostało, to zostać dzikusem i
żreć trociny! – stwierdził i wysmarował sobie twarz błotem.
-
ALE JA MUSZĘ WYJŚĆ ZA MĄŻ PRZED ŚMIERCIĄ! – wrzasnęła maniakalnie Meyers,
szarpiąc Malfoya za szaty. Jednak po chwili je wypuściła i stanęła osłupiała –
przed nimi, dosłownie kilka metrów dalej, stał najprawdziwszy w świecie
WILKOŁAK!
- Mówię wam, że ciągnęli
jakiś worek! – powiedział po raz kolejny Harry.
-
Może miałeś majaki? Jak zazwyczaj? – burknął Ron. Nadal był obrażony na Pottera
– ale na Merlina, nie mógł puścić go samego do Zakazanego Lasu w środku nocy! I
to w pełnię!
-
On na pewno poszedł skontaktować się ze Śmierciożercami i zaraz będzie nalot na
Hogwart! – zawołał z przekonaniem Harry. – Pamiętacie, ile razy miałem
przeczucie, że coś złego się wydarzy? I co – ile razy się myliłem? – spytał, a
Hermiona i Ron milczeniem przyznali mu rację.
–
Nie cierpię tej całej Meyers, ale nie spodziewałam się, że może mieć coś
wspólnego ze śmierciożercami – dodała tylko po chwili Granger.
-
Możemy już ściągnąć pelerynę – powiedział Potter, kiedy znaleźli się tuż przed
wejściem do Zakazanego Lasu.
- Na Merlina, Fred, nie
wiem, czy to jest najlepszy pomysł – mruknął George, przedzierając się przez
gąszcz.
-
Proszę cię, dzisiaj idealna noc! – powiedział z przekonaniem jego brat. –
Przecież sami tego nie zrobimy…
-
Tak, bo spotka nas nędzny los!
-
Właśnie. A skoro dzisiaj pełnia i grasują wilkołaki…
-
To będzie pełno martwych jednorożców!
-
I ich krwi! – skończył upiornym głosem Fred.
-
Neville, czy to jest droga do Hosmegdae? – spytała z powątpiewaniem Judith.
Longbottom prowadził ją w miejsce, gdzie było coraz więcej drzew.
-
Na Merlina, to na pewno ta droga! – pisnął Neville. – Często chodzę do
Hosmegdae, bo mam wielu przyjaciół! – powiedział, śmiejąc się przy tym
sztucznie. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdują.
-
Też bym chciała mieć przyjaciół! – mruknęła Judith, wpatrując się z nostalgią w
swoje sznurówki. – Ale osoba, która była podobno moją przyjaciółką, jest
samolubna i egoistyczna.
-
Mogę cię zapoznać z moimi znajomymi – powiedział chłopak, po czym dodał
nieśmiało – ja mogę zostać twoim przyjacielem!
-
Byłoby… - zaczęła Judith, ale przerwał jej dziewczęcy wrzask.
Sophie
i Draco wzięli nogi za pas. Biegli jak szaleni w stronę Hogwartu – tak
przynajmniej im się wydawało – w rzeczywistości zagłębiali się coraz bardziej w
mroki Zakazanego Lasu. Draco patrzył się z przerażeniem jak jego towarzyszka
niedoli – jakim cudem, do cholery, akurat musiała to być TA Gryfonka?! –
wyprzedza go i pędzi jak strzała. Lata morderczych treningów z Ewą Magchód dały
swoje rezultaty!
-
Szybciej, blondie! – zawołała Sophie, odwracając się w stronę Malfoya, co
okazało się błędem. Z rozpędu wpadła na drzewo. Draco zastanawiał się przed
kilka sekund czy nie zostawić może nieprzytomnej dziewczyny na pożarcie, ale
się wrócił. W końcu nie odzyskałby Judith, gdyby jej najlepsza przyjaciółka
została spałaszowana przez wilkołaka!
-
Wstawaj! – warknął, ciągnąc ją za ramię, ale jego mizerne mięśnie pozwoliły
tylko na to, by lekko drgnęła. Oparł się wycieńczony o drzewo, na które wpadła
Meyers.
Wiatr
przyjemnie mu owiewał szyję. Chociaż ten wiatr był dziwnie ciepły. I dziwnie
śmierdział. Malfoy otworzył szeroko oczy ze strachu i obejrzał się przez ramię.
Dziesięć centymetrów od niego stał rozwścieczony wilkołak.
-
Słyszałem wrzask jakiejś biednej dziewczyny! – oznajmił Harry, zatrzymując się
nagle.
-
Masz omamy słuchowe – burknął Ron, któremu wcale nie podobała się ta nocna
wycieczka! W dodatku zauważył pająka bujającego się na drzewie!
-
Nie, ja też słyszałam – powiedziała Hermiona ze strachem wymalowanym na twarzy.
-
Musimy pomóc tej biedaczce! – zawołał Potter, łapiąc różdżkę. – Pewnie Malfoy i
Meyers ją maltretują! Zawsze wiedziałem, że nie można ufać bogatym!
-
Sam jesteś bogaty, idioto! – zawołał wściekle Ron. – Nie będę brał udziału w
tej farsie! – wykrzyczał, wyrzucając ręce do góry i odchodząc jak najszybciej
od przyjaciół. Przeszedł kilka kroków wściekły jak osa, ale wtedy sobie
uświadomił, że głupio się zachował. – Przepraszam – mruknął Weasley, odwracając
się, lecz nikogo za nim nie było. – Harry? Hermiona? – zawołał, lecz nikt nie
odpowiedział.
-
Tutaj nie ma żadnych jednorożców – westchnął George z rezygnacją. Chodzili już
od całego kwadransa po Zakazanym Lesie i nic nie znaleźli! Nienawidził takiej
bezczynności!
-
Sophie – wypowiedział nagle Fred, stając na baczność.
-
No, Sophie jest jak taki jednorożec – powiedział niepewnie Weasley i dodał
ciszej – taki, którego nikt nie chce znaleźć – jednak po chwili odzyskał
powagę, przyglądając się bratu. – Ale chyba nie chcesz użyć jej krwi, prawda?
-
Coś jej się stało! – zawołała Fred, kręcąc się w kółko, a kiedy wybrał
odpowiedni kierunek, ruszył szybko przed siebie.
-
Skąd to możesz wiedzieć?! – dopytywał się George, goniąc za nim.
-
Szósty zmysł! – powiedział Fred, pukając się w czoło.
-
Neville, nic tutaj nie ma – powiedziała dzielnie Judith do chłopaka, który
schował się za jej plecami.
-
Jesteś tego pewna? – spytał się nieśmiało.
-
Jak najbardziej! Ale musimy znaleźć tę biedą dziewczynę! Coś się jej mogło
stać! – Rhodes wypięła dzielnie pierś i wyciągnęła różdżkę zza paska.
-
Na początku – ogłosił wszystkim zgromadzonym Blaise – musimy złożyć ofiarę z
krwi! – dokańczając zdanie, wytaszczył spod łóżka wielką siekierę.
-
Chcesz nam odrąbać kończyny? – burknął Nott. Nie wiedział, czemu doprawdy
zgodził się wziąć udział w tej farsie!
-
Powinniśmy też zorganizować orgię, ale… - wymruczał Blaise, krytycznie
przyglądając się wszystkim zebranym.
-
Ja mam żyletki – odezwał się nagle Colin, wykładając na stół zawartość swojej
kieszeni.
-
A PO CO CI ŻYLETKI? – zawołała ze strachem Lavender. Cóż, potrzebna była
parzysta liczba osób – z dwojga złego Zabini wolał Brown. Twarz Parkinson
mogłaby wystraszyć nawet ducha.
-
Ale dlaczego szukasz jej w Zakazanym lesie?! Pewnie dawno jest już w Hogwarcie!
– mruknął George, próbując nadążyć za bratem.
-
Rzuciłem na nią zaklęcie zabezpieczające po tej chorej akcji w Pokoju Życzeń –
przyznał z zawstydzeniem Fred.
-
Jesteś nienormalny. Albo strasznie zakochany. Nie wiem co gorsze – burknął
George, ale po chwili stanął osłupiały.
-
CO WY TUTAJ ROBICIE?! – rozległ się chóralny wrzask. Hermiona i Harry – oraz
Fred i George patrzyli się na siebie z wyrzutem. Po chwili George zmieszany
odbiegł wzrokiem na bok.
-
Po nich można się spodziewać wszystkiego – skomentowała cierpko Granger.
-
Najpierw powiedzcie, co WY tutaj robicie – mruknął Fred, nie reagując na
przytyk Hermiony.
-
Szukamy Malfoya i twojej dziewczyny. Jestem przekonany, że mają coś wspólnego z
śmierciożercami – mruknął Harry.
-
Harry, lubimy cię, ale nie przeginaj. Sophie nie może mieć nic wspólnego ani z
Malfoyem, ani ze śmierciożercami… – burknął Fred.
-
Tak, jest mugolką – dodał po chwili George.
-
Broń jej jeszcze bardziej – mruknęła Hermiona.
-
O co ci w ogóle chodzi? – spytał z wyrzutem George. – Mnie nie obchodzi, co
robiłaś przed naszym związkiem.
-
BYŁYM związkiem – podkreśliła Hermiona.
Judith
sprawnie pocięła maczetą kolejny krzak – nie wiedziała w sumie, skąd wzięła się
w jej szacie, ale w tym momencie czuła się jak najprawdziwszy poszukiwacz
przygód! Neville niepewnym krokiem podążał za nią.
-
Ktoś tam jest! – mruknęła Rhodes, rzucając się na dostrzeżony obiekt – jednak
kiedy wylądowała na ziemi, zorientowała się, że rzuciła się na Malfoya.
-
Wiedziałem, że do mnie wrócisz. – Uśmiechnął się Draco, podnosząc się z ziemi.
-
Judith teraz chodzi ze mną! – powiedział w akcie niespodziewanej odwagi
Neville. Draco parsknął śmiechem.
-
Jedyna kobieta, z jaką MOŻE mógłbyś się związać, to twoja babcia. Ale tylko
może! – Przewrócił oczami. – Ale uciekajmy stąd, grasuje tutaj wilkołak!
Dopiero co udało mi się go przepędzić! – powiedział, naprężając mizerne
muskuły. Cóż, tak naprawdę wilkołak sam gdzieś pobiegł – Malfoy nie wiedział
gdzie. – Tylko musimy zabrać blondie, biedaczka zemdlała, a ja chyba zwichnąłem
sobie ramię i wiecie, nie mogę jej podnieść… - zaczął się tłumaczyć, ale w tym
czasie Neville bez problemu uniósł bezwładne ciało blondynki.
-
Ona jest lekka jak piórko! – zapiszczał Longbottom.
-
OCH, NEVILLE, MÓJ BOHATERZE! – zawołała nagle Judith i rzuciła się na chłopaka,
który przez to opuścił ciało Sophii na ziemię – ale nie zwrócili na to
najmniejszej uwagi, bo właśnie ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku!
-
Oczywiście, panno idealna, najlepiej to od razu zrywać! – wołał George.
-
Twój czyn jest naganny! Nie da się go wybaczyć – stwierdziła Hermiona,
krzyżując ręce na piersi.
-
Był on PRZED naszym związkiem! – zawołał Weasley.
-
A teraz nasz związek jest ZAKOŃCZONY – odarła Gryfonka. – Ciesz się, że nie
jestem taka jak ta puszczalska Sophie i nie opiszę cię w gazecie!
-
Jesteś o wiele gorsza niż ona! Purytanka!
-
Cudzołożnik!
-
Dewotka!
-
Mam was dość! – zawołał Potter, wtrącając się w kłótnie. – Możecie choć raz
pomyśleć o kimś innym niż o sobie?! – spytał się z naganą. George wywrócił
oczami, a Hermiona spojrzała się zmieszana na własne sznurówki. – Tam gdzieś
jest biedna, bezbronna i pewnie skrzywdzona kobieta! A wy, niewdzięcznicy, nie
chcecie mi pomóc jej ocalić, by wszyscy mnie mieli za bohatera!
-
Właśnie, nic a nic nie myślicie o naszym Złotym Chłopcu – zacmokał Fred.
-
Czy wy nie wiecie jaki trudny jest PR?! Ile muszę pracy włożyć w swój
nienaganny wizerunek? – spytał się dramatycznie Harry. – A tutaj taka
wyśmienita okazja…
-
Harry – wtrąciła się Hermiona.
-
Nie przeszkadzaj mi! Udzielam ci nagany! – zawołał Potter.
-
Ale Harry! – pisnęła Granger, wskazując palcem nad ramieniem Gryfona.
-
Hermiono, ja nie wiem co się z tobą ostatnio dzieje. Powinnaś może wrócić do
George’a, gdyż widocznie brakuje ci…
-
Potter – zaczął George.
-
ZA TOBĄ STOI WILKOŁAK! – dokończył Fred.